środa, 16 grudnia 2009

12月16日 czyli wpis dla jednej z Trzech Wielkich Komentatorek z okazji urodzin - Karolka, this one's for you...




"Then there's the school of thought that says the family you're born into is simply a starting point. They feed you, and clothe you, and take care of you until you're ready to go out into the world and find your tribe." (Grey's, of course! My everlasting source of wisdom;))

Walizka wyciągnięta, rachunki popłacone, wielkie gotowanie z Japończykami odhaczone (oj, działo się, działo, ale to może poopowiadam na żywo), zajęć już jutro nie mam, więc tylko czas na pakowanie, wypisywanie kartek świątecznych dla kilku znajomych Japończyków i psychiczne szykowanie się na czwartą z kolei podróż Azja-Europa, która tym razem potrwa około 21 godzin (od wyjścia z domu do momentu dotarcia do Warszawy)...

Pakując walizki i porządkując rzeczy w mieszkaniu przed wyjazdem myślami jestem jeszcze i tu i już tam, a bardzo dużo myśli biegnie ku rodzinie i przyjaciołom, tutejszym, z którymi się jutro żegnam przed wyjazdem (którzy w miarę upływu naszych "japońskich" miesięcy stali się moją tutejszą rodziną) i tym, na spotkania z którymi niecierpliwie czekam...

Mam ogromne szczęście, że spotkałam w życiu ludzi, którzy nauczyli mnie, jak wielką wartością jest przyjaźń i jak - z czasem - przyjaciele stają się rodziną, owym "tribe" właśnie. Karolka, jesteś pośród tych osób osobą bardzo szczególną, o sercu tak wielkim, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Jesteś kimś, kto mnie nauczył, że o przyjaciół walczy się, jak o rodzinę, że zawsze stoi się za nimi murem, że się przy nich jest, niezmiennie. Mam nadzieję, że chociaż w 1/5 potrafię być dla Ciebie tak dobrą przyjaciółką, jaką Ty jesteś dla mnie już od ośmiu lat:) Dzisiaj, z okazji Twoich urodzin, chciałam Ci - tak pół-prywatnie, a pół-publicznie, podziękować za to, że jesteś i za to jaka jesteś. Bo jesteś pięknym człowiekiem i najwspanialszą przyjaciółką!

Wszystkiego najlepszego, Kochanie...

piątek, 11 grudnia 2009

12月11日 czyli o japońskiej poczcie i zbliżających się Świętach...

Dzisiaj będzie krótko i śmiesznie - mam nadzieję (w ramach próby odstresowania się przed jutrzejszym Wielkim Polsko-Japońskim Gotowaniem, wspominałam, że jutro uczę około 30-tu Japończyków robić barszcz, makowiec i pierogi z kapustą i grzybami?nie?no to właśnie wspominam i dodam, że nigdy więcej nie będę robić makowca bez maszynki do maku!bardzo, ale to bardzo głupi pomysł!). Jedno z małych wydarzeń dnia dzisiejszego zainspirowało mnie do tego, żeby napisać o tym, dlaczego kocham japońską pocztę (czyt.: już dawno odkryłam, że kocham to, co mnie doprowadza do szału...)

A że muszę się szybko wziąć do roboty (namoczyć grzyby, etc.) będzie bardzo konkretnie, bo w punktach. A więc w punktach moja miłość do japońskiej poczty objawia się wtedy kiedy...

1. Dostarcza ona zamówione produkty następnego dnia po zakupie, pytając się jeszcze o najdogodniejszą porę dostawy, żadne awiza i takie tam, wszystko przychodzi do domu, o godzinie i minucie właściwie jaką sobie kto zażyczy... Myślę, że to już by wystarczyło, żeby kochać japońską pocztą, ale kocham ją także wtedy, kiedy...

2. Pan w pocztowym banku, do którego przynależę uprzejmie informuje mnie, że nie mogę robić przelewów dopóki nie "odsiedzę" swoich sześciu miesiący w Japonii (kwiecień 2009)

3. Pani w pocztowym banku (znająca doskonale mój przychód miesięczny) namawia mnie na wyrobienie sobie karty kredytowej, wypełniam z nią więc papiery przez około 20 minut, potem czekam miesiąc aż skończy się pocztowe "śledztwo" w sprawie moich finansów, a na koniec pan w tymże samym pocztowym banku przeprasza mnie najmocniej i mówi, że niestety, bank odmówił przyznania mi karty VISA i że on się bardzo poleca na przyszłość, gdyby stan moich finansów uległ zmianie. (listopad 2009, stan finansów nie ulegnie zmianie, ponoć od przyszłego roku chcą nam jeszcze raz obciąć stypendium)

4. Pani w pocztowym banku każe mi wypełniać masę papierów, żebym mogła wreszcie po 8 miesiącach mieszkania w Japonii robić przelewy, dziękuje mi 5 razy za ich wypełnienie....po czym po miesiącu okazuje się, że przelewów dalej robić nie mogę, bo najwyraźniej zapomniała czegoś gdzieś wysłać (zrobiłam wówczas pierwszy raz chyba w Japonii groźną minę Gajdzina i zapytałam: "a KIEDY będę mogła?" co poskutkowało 30-minutowym postawieniem w stan gotowości wszystkich pracownikow poczty i zaowocowało możliwością robienia przelewów od zaraz. (listopad 2009)

5. Jest godzina po 19-tej, na kampusie jest bankomat, idę do niego i okazuje się, że nie mogę wypłacić pieniędzy bo japońskie bankomaty bynajmniej nie są czynne 24h na dobę (kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, itd....2009, ten fakt do dziś nie przestaje mnie fascynować). To samo powtarza się w sobotę po godzinie 16. W Japonii, my dear friends, pieniądze nie są bowiem całodobowe, całodobowe są automty z napojami, ot co. I sklepy spożywcze. Pieniądze bywają całodobowe (ale wtedy już z prowizją!).

6. Dostaję paczkę i próbuję za nią zapłacić pracownikowi poczty, on jednak pieniędzy nie przyjmuje a zamiast tego dostaje mega niezrozumiałe japońskie maile tłumaczące mi w jaki sposób mogę zapłacić za paczkę, z ktorych to wyjaśnień nie rozumiem nic poza tytułem maila (wezwanie do zapłaty). No przecież chciałam zapłacić, prawda???? To on nie chciał wziąć ode mnie pieniędzy! (grudzień 2009, a dokładnie dziś koło godziny 17)

7. Próbuję zapłacić rachunek na poczcie i dowiaduję się, że o godz. 16.45 poczta jest już zamknięta (że co? październik 2009)

Przykłady można mnożyć, grunt, że japońska poczta plus japoński bank pocztowy są nieustannym źródłem moich bardzo żywych emocji...

Drugim źródłem moich emocji są ostatnimi czasy Święta i przylot do Polski, bo chyba zaczynam mieć już klasyczną, łatworozpoznawalną Reisefieber (i tak odczuwam pewien progres, w lipcu Reisefieber miałam na trzy tygodnie przed przylotem), w każdym razie trudno mi się skoncentrować na tu i teraz...Tęsknie też zwłaszcza za polskim adwentem (w tę niedzielę znów chyba nie uda mi się tu dotrzeć do Kościoła, bo starsza pani Japonka zaprosiła mnie i Kubę na obiad, co znaczy ni mniej ni więcej tylko "Przyjadę po Was o 10 rano:), za takim duchowym przeżyciem tych Świąt, bo w Japonii święta sprowadzają się do misternie zrobionego, przypominającego kolorową bombkę ciasta dużą ilością czekolady i bitej śmietany z napisem "Merry Christmas". To chyba jedyna tradycja wigilijna, jaką tu póki co widać na ulicach. Noworocznych tradycji jest trochę więcej, ale jeśli chodzi o Święta to poza tym, że angielskie kolędy grane są w każdym sklepiej od dwóch miesięcy....Poza tym nic szczególnego tu się ze Świętami nie wiąże, nie licząc Christmas Donuts w Mr. Donut-cie, ale tego nie wliczam.

Wszyscy pewnie zajęci przygotowaniami do Świąt, więc nie wiem, czy ktoś tu przez tydzień zajrzy, no ale jak zajrzy i się ucieszy to niech da znać, ja też się wtedy ucieszę...

wtorek, 1 grudnia 2009

12月1日 czyli po ciężkiej pracy nadszedł czas odpoczynku...

Naprawdę chciałabym napisać barwny wpis o wydarzeniach ostatniego tygodnia, bo działo się tyle, że dziś cały dzień odpoczywałam (bo w tym tygodniu wyjątkowo nawet w sobotę i niedzielę "pracowałam" sprzedając pierniki), regenerując swoje zasoby energii. Ale chyba ich jeszcze nie zregenerowałam do bardzo błyskotliwego poziomu, więc w oczekiwaniu na jakiś ciekawszy wpis, małe foto story (bo ja jak czekam na Grey's to lubię sobie chociaż trailer nowego odcinka obejrzeć, plus, Zagat, dziękuję za Twoje zdjęcia z Tajlandii, strasznie mnie ucieszyły!!!)...
Mam nadzieję, że Wam się spodoba...

Temat pierwszy, czyli ile osób potrzeba, żeby w jeden dzień upiec, udekorować i popakować 600 pierników?







Grupa obacianów do zadań specjalnych plus jeden Siri Lańczyk, który od 10 lat mieszka w Japonii i dołączył był do grupy obacianów jako taki wolontariusz. Teraz obaciany chcą, żebym ja przystąpiła do stowarzyszenia...Muszę się poważnie namyślić, bo wszystkie japońskie kluby i kółka zainteresowań to dość poważna sprawa i poważne zobowiązanie (żeby było śmieszniej ja nie żartuje, babcie mają swoje mityngi conajmniej raz na miesiąc i trzeba w nich uczestniczyć, jak również w większości organizowanych eventów; z drugiej strony, babcie doceniły moje zaangażowanie i upiekły mi prawdziwy, zbliżony smakiem do polskiego, chleb w podziękowaniu za piernikową pracę, obdarowując także wieloma produktami mniej lub bardziej nadającymi się do spożycia;)




Temat drugi czyli japońska szkoła i prezentacja dla dzieci - to chyba temat najciekawszy, zdjęć mam bardzo mało, ale kolega obiecał mi wysłać swoje, więc jak wyśle, to uaktualnię, bo to było naprawdę coś...Ośmioletnie Japończyki są fenomenalne! Na zdjęciu poniżej "polowy szpital" czyli ośmiolatki same serwują sobie jedzenie w klasie (używając fartuchów i maseczek bynajmniej nie tylko w okresie świńskiej grypy!!!!niesamowite, prawda?)



Temat trzeci, czyli główna japońska religia...W Japonii, jak być może wiele z Was wie, religii jest wiele, shinto, buddyzm, wszystkie pokrewne, katolicy, protestanci, etc...Jednak niewiele osób wie, że tak naprawdę podstawową religią japończyków jest oddawanie czci wspaniałej japońskiej naturze w porach ku temu najbardziej sposobnych. I tak, w okresie momijów, czyli kwitnięcia klonów nie ma chyba Japończyka, który by się nie udał z pielgrzymką do jednego z najbardziej znanych "spots" momijowych...Tłumy tam takie jak w Polsce na Jasnej Górze w sierpniu - nie przesadzam!!!Zdjęcia mam więc z kilku wyludnionych kątów wokółświątynnych, bo w tych zaludnionych nie mogłam się nawet dopchać do drzew;)

Biedne gejsze, wszyscy turyści w Kioto polują na nie z aparatami fotograficznymi. Ciekawe jednak, że je tam naprawdę można tak ot, spotkać na ulicach przyświątynnych i przykawiarnianych...


Chociażby uciekające przed aparatami fotograficznymi...

A to seria zdjęć mojej ulubionej świątyni Kiyomizudera, czyli dokładnie tej o której jest mowa w opisie tegoż bloga (albo w jego pierwszym poście). Stąd właśnie skacze dama z parasolką, nieprzypadkowo więc upodobałam ją sobie, na nieszczęście, w porze klonów, upodobał ją sobie również 126 milionowy naród japoński i ciszy tam wczoraj nie znalazłam za bardzo, ciągle uciekając przed jakimiś wycieczkami...



Stąd właśnie skacze dama z parasolką...Ja się chyba jednak nie odważę na powtórzenie tego wyczynu...wystarczają mi moje (wy)skoki metaforyczne i życiowe...

Zdjęcia nie oddają prawdzie rzeczywistości, w rzeczywistości wygląda to dużo piękniej...Takiej czerwieni jeszcze nigdzie nie widziałam...



A to zdjęcia udowadnia, że Japończycy mają bardzo dobre aparaty, niekoniecznie zaś zdolności fotograficzne. Dwukrotnie poprosiłam kogoś, żeby mi zrobił zdjęcie, a że za mną była kolejka do zdjęcia w tym konkretnym miejscu, nie mogłam już poprosić po raz trzeci, obydwa zaś wyszły poruszone....Stąd mój wniosek, że Japończycy, wbrew powszechnej opinii, nie są mistrzami fotografii, oni po prostu kupują takie dobre i drogie aparaty, że nie muszą się uczyć, jak robić nieporuszone zdjęcie bez flesza!!!

I to by było na tyle...Wiem, że fotostory to nie to samo co opowieści, ale na opowieści na żywo przyjdzie już czas bardzo niedługo, więc obiecuję wtedy nadrobić za wszelkie ewentualne niedosyty!

Całuję mocno, z grudniowej, ale wciąż jesiennej Japonii (zresztą z tego co widzę w Polsce też jeszcze ładna pogoda!!)...Myślę o Was bardzo, bardzo ciepło, o waszych radościach, ale i troskach i mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli być dla siebie - chociaż przez chwilkę w tym samym miejscu - ucieszyć się z tego, co radosne, a w innych rzeczach się razem powspierać.