sobota, 25 lipca 2009

7月26日 czyli wszystkiego najlepszego dla wszystkich "moich" Ań!!!

To będzie historia dla mojej Mamy, w ramach życzeń imieninowych...

Otoż wczoraj robiłam dość ciekawą rzecz, a mianowicie pomagałam koleżance z Polski robić prezentację o Polsce dla japońskich babć i dzadków:) Moje pomaganie skoncentrowało się wokół pieczenia mazurków, bo wciąż jeszcze lepiej mi to wychodzi niż mówienie po japońsku i to jeszcze przed tłumem ludzi (było ich tak ze 40). Poza tym piekłyśmy jeszcze wczoraj rano z babciami faworki, a Renata przygotowała super prezentację, pokaz slajdów i w ogóle...opowiadała im po japońsku legendę smoka krakowskiego, krzywej wieży w Toruniu (tak, tak, Migotko!), Wieliczki, etc...Babcie się pewnie raczej nie wybiorą do Polski, bo to nie były takie mega światowe babcie tylko babcie z naszej "wsi", no ale i tak miło, że tyle osób chciało posłuchać o Polsce. Ale zanim to następiło, jadłyśmy jeszcze z babciami organizującymi to wydarzenie lunch, który specjalnie dla nas zrobiły. I właśnie o tym chciałam opowiedzieć, przedstawiając jedną scenkę...

Osoby biorące udział w scence: ja, Renia i 6 Obacianów (babcia-po japońsku)

Dekorum: Kuchnia pracownicza w bibliotece naszego miasteczka, na metalowe, wielkie stoły wjeżdżają przygotowane przez Obaciany potrawy, a ja się modlę, żeby mi mało nakładały, bo poza zjadliwym, a nawet smacznym sushi z tuńczykiem widzę na stole rzeczy, które mnie jakoś średnio pociągają, jak np. zimny makaron (makaron podany w misce z kostkami lodu, który się potem moczy w czymś a la sos sojowy i je na zimno zagryzając różnymi kiszonkami - te ostatnie zupełnie niezjadliwe, jak dla mnie).

Akcja:

Obaciany nakładają nam sushi, makaron, mówią, że trzeba jeść szybko, bo kuchnię mamy wynajętą jeszcze tylko przez 10 minut, wszyscy mówią sobie smacznego, no i zaczyna się....
Obaciany wsiorbują zimny makaron pałeczkami, my z Renią też, z tą tylko maluteńką różnicą, że my nie wydajemy przy tym dźwięków...

Obacian nr 2: Ojej, a Wy sobie radzicie z tymi pałeczkami...? Mogłam przynieść drewniane [mniej ślizgające się]....(czytaj: A dlaczego Wy tak jecie jakoś dziwnie i nie siorbiecie tak jak my?)

Ja i Renia: Tak, tak, wszystko w porządku, umiemy jeść niedrewnianymi pałeczkami...(dlaczego Japończycy nie potrafią zrozumieć, że jeść pałeczkami to nawet małpa potrafi!!!Nie jest to przejaw wysublimowanej kultury japońskiej li i jedynie...)

Obacian nr 3 (ta babcia postanawia być bardziej dosłowna): Ale wiecie, że można siorbać, prawda? (czytaj: Jedzcie wreszcie jak Japończycy i zacznijcie wciągać ten makaron jak należy, czyli takimi słyszalnymi siorbnięciami)

Renia: Tak, tak, wiemy, z tym, że widzi Pani, w Polsce to się dzieciom mówi, żeby nie siorbały przy jedzeniu...

Obaciany są lekko zdziwione, ale w dalszym ciągu oczekiwanie społeczne względem nas jest takie, żebyśmy się dostosowały do japońskiej kultury i jadły, jak należy!!!!!!

W tym momencie nie wytrzymuję i próbuję przekonać Obaciana siedzącego po mojej lewicy...

Ja: Wie Pani, ja naprawdę nie mogę...Bo gdyby moja mama to usłyszała...(usiłowałam sobie wyobrazić co by było, jakby moja mam to usłyszała...nie potrafię:)




KONIEC


Obaciana nie przekonałam. Siebie też nie przekonałam do siorbania, chociaż już parę osób próbowało mnie przekonać, że muszę zmienić nastawienie, bo Japończycy uważają za niegrzeczny fakt, że ja nie siorbię...Renia skapitulowała i zaczęła grzecznie i delikatnie siorbać. Ja nie wiem, czy dwa lata spędzone na japońskiej ziemi wystarczą żeby zmienić moje poglądy....Uparta jestem, a co!

To tyle tytułem dzisiejszego wpisu, wracam do nauki, bo najtrudniejszy egzamin już za dwa dni, i tak raczej go nie zdam, bo to egzamin z lingwistyki dla Japończyków z trzeciego roku japonistyki, nie dla obcokrajowców, no ale muszę do niego podejść, bo to były zajęcia mojej promotor...
Jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJPIEKNIEJSZEGO dla wszystkich Ań!!!!!!!!!
I do szybkiego zobaczenia, mam nadzieję! Już bardzo się nie mogę doczekać!!!!!!!!!


(ja i mój pingwin, mam nadzieję, że zdjęcie obrazuje moje czekanie na przyjazd do Polski;)

piątek, 17 lipca 2009



7月18日 czyli o tym, jak wszystko jest pilniejsze od nauki w czasie, gdy zbliżają się egzaminy...

Obudziłam się dziś, zaczęłam odpisywać na maile, potem wysprzątałam cały pokój, wyszorowałam moją łazienkę o porażającej powierzchni może 1,5 metra kwadratowego, wyczyściłam bardzo dokładnie klawiaturę komputera spirytusem, poukładałam materiały do uczenia się w kolejności zbliżających się egzaminów i....
Nagle zapragnęłam robić wszystko tylko się nie uczyć:))) Jakie to zadziwiające, prawda? No więc krótka przerwa, a raczej odkładanie nauki w czasie. Nie ma rady, piszę kolejne maile, posta, a wieczorem idę na kolację z jedną z nauczycielek...nie wiem, co to będzie z tymi egzaminami...Mój mózg naprawdę nie przewiduje uczenia się w tej temperaturze!!! Nawet w klimatyzowanej bibliotece:(((

Dzisiaj w programie zdjęcia z tegotygodniowego spotkania z moją japońską tutorką (zrobiłyśmy jej francusko-polskie naleśniki, a co:)

Moja tutorka, Ayako-san...(no i jeszcze ja i naleśniki)

Ja i Miuu (wyglądamy na takie grzeczne pensjonarki)


Ayako-san i Miuu (trochę śmiesznie, bo obie z Miuu jesteśmy parę lat starsze od naszej tutorki, ale mówimy do niej grzecznościowo, trochę jak do wykładowców:)))

To chyba tyle, więcej nowych opowieści i zdjęć na razie nie mam, jest wszak szansa, że blog bardzo się ożywi w trakcie moich egzaminów:) Liczę na to, że komentatorzy też:) Chyba, że wszyscy na urlopie...
Uściski, miłego weekendu!!!

P.S. Zagat, czy Ty na urlopie??? Coś się podejrzanie dawno nie odzywasz, aż się zaczęłam martwić...Dostałaś mojego maila, I hope. Jesteś na początku sierpnia w Warszawie???

P.S.II. Peczyzerko...czy praca magisterska Cię pokonała...?Żyjesz jeszcze??? Też się martwię...

środa, 15 lipca 2009


7月15日czyli o tym, że w Japonii nawet betoniarki muszą być "słodkie"...


Nie doczekałam się zbyt wielu komentarzy na temat ostatniego posta i zdjęć, ale się w swojej tęsknocie nie poddaje, mając nadzieję, że przyjaciele też jeszcze o mnie nie zapomnieli;)

Dziś wybrałam się z Pao w dalekie miejsce po prawo ponownego wjazdu do Japonii (bo wizę w Polsce dostałam jednokrotnego wjazdu!!!) po tym, jak pojadę do Polski...

Z tej 6 godzinnej podróży (z naszej wsi do dalekiej Osaki i z powrotem...jejku, nigdy nie myślałam, że będę w wielomilionowej Japonii mieszkać w takim małym mieście!!!!Ja, która KOCHAM duże miasta!!!!Warszawa, you're sooooo missed....) kilka zdjęć....

Na początek była słodka betoniarka:))))
Teraz ja i Pao i nasze "happy places" (już bliżej naszej wsi, w drodze powrotnej...w naszej wsi nawet takich przybytków nie ma, najbliższa kawiarnia z dobrą kawą jest tak 30 minut drogi od naszego kampusu)





A tak w ogóle to czytałam dziś na tvn24, że w Polsce "upały" czyli ponad 30 stopni...Hmm...ja tu mam 30 stopni codziennie od mniej więcej dwóch miesięcy i się modlę o chłodniejszą pogodę w Polsce w sierpniu!!!!Moje szare komórki, jeśli je ktoś jeszcze pamięta, zdecydowanie wolą sporty zimowe...takie łyżwiarstwo figurowe na ten przykład...

No ale niestety nie mam wyjścia, zbliża się do mnie seria 15 egzaminów i Japończycy jakoś nie chcą zrozumieć, że jako "wolny słuchacz" ja nie bardzo chcę je zdawać...Poza jedną wykładowczynią wszyscy chcą, żebym chociaż spróbowała...wrr....Nie będę tu pisać co teraz myślę na swój temat, bo to ja sobie tyle zajęć nawpoupychałam:)Tylko lepiej wrócę do nauki znaków na piątek...Uczę się takich przydatnych znaków jak: szambelan, audiencja, mistrz ceremonii, dama dworu, ofiara świątynna, etc.................szansa, że kiedykolwiek w życiu mi się to przyda jest nikła, żeby nie powiedzieć zerowa, a to trochę wpływa na proces samej nauki:)

Uściski dla wszystkich pracujących i wszystkich na wakacjach, wszystkich, którym w ostatnim czasie nie zdążyłam jeszcze odpisać na maila, wszystkich odzywających się i wszystkich tych, co się nie odzywają, wszystkich, co myślę, że tu nawet nie zaglądają, a może jednak zaglądają:)))

sobota, 11 lipca 2009

7月12日 czyli o tym, ile scones mogą razem wyprodukować i zjeść jedna Tajka i jedna Polka oraz o tym, jak się w Yukacie (prostsza wersja kimona) tańczy YMCA...

Dawno nie pisałam, bo ostatni tydzień minął mi tak raczej kryzysowo, po tym, jak w środę odwiozłam Kubę na lotnisko, zrobiło mi się bardzo nostalgicznie i jak spojrzałam w kalendarz i stwierdziłam, że to jeszcze miesiąc cały tego upału nieznośnego, który z upałem europejskim nie ma nic wspólnego (nawet chyba z 40 stopniowym upałem w Paryżu, jaki przeżyłam latem 2003 roku...), nauki w tym upale, tęsknoty za krajem, etc...zanim wreszcie pojadę na swoje "polskie wakacje" to mi się tak raczej niewyraźnie zrobiło...

A że każda z moich współlokatorek wie, że jak mam jakiś problem to z reguły gotuję albo piekę, to moja sobota zaczęła się od tego, że wraz z "moją" Tajką (która świetnie gotuje, ale chciała się ode mnie nauczyć piec) postanowiłyśmy wyprodukować scones, czyli takie małosłodkie (jak na ciasta) bułeczki z rodzynkami i czekoladą (przepis dzięki uprzejmości moich genialnych francuskich gazet kulinarnych...jest to jeden z wielu powodów, dla których tęskno mi także za Francją!!!BTW, na japońskim lotnisku nie znalazłam nigdzie francuskich gazet, no co to w ogóle jest, myślałam, że się chociaż obkupię w gazety, jak na to lotnisko jechałam!)
Suma sumarum, wzięłyśmy się dzielnie do pieczenia o 8 rano i po trzech godzinach efekt był taki, jak widać na zdjęciu...(powyżej, poniżej już chyba trochę skonsumowałyśmy). Oczywiście zapach wybawił wiele z naszych współlokatorek z ich pokojów i nasze śniadanie szybko się rozeszło...Ale zanim tak się stało, zrobiłyśmy sobie z Miuu sesję zdjęciową (powiedziałam jej, że chcę zdjęcia wysłać rodzinie i przyjaciołom, żeby wiedzieli jak moi tutejsi przyjaciele wyglądają, nie chciałam jej straszyć, że to zdjęcia na bloga...)

Powyżej Miuu rozbawiona jakąś moją uwagą, nie pamiętam, niestety, na jaki temat...
Poniżej, zdjęcia udowadniające, że w Japonii nie można się długo opierać tradycyjnej japońskiej pozie zdjęciowej (palce na kształt "solidarność"...nie pytajcie dlaczego, nikt nie wie, wszyscy młodzi Japończycy i nie tylko tak pozują do zdjęć...Długo się opierałam, aż w końcu uległam i ja...)




Dalej dzień bynajmniej nie toczył nam się zwyczajnie, bo wczoraj było Natsu Matsuri czyli "święto lata", co wiązało się z tym, że od rana widać było niecodzienne postacie zasuwające w te i z powrotem z różnymi sprzętami, akcesoriami, balonami, lodówkami, etc...



Nie muszę chyba objaśniać, że normalnie nikt tak na zajęcia nie chodzi...(to właśnie jest yukata, prostsza wersja kimona, Japonki ją zakładają na takie właśnie okazje)



Stroje były przeróżne, Wietnamki i inne Azjatki też pozakładały swoje tradycyjne spodiumy z szaf, ja chyba nawet jakbym miała jaki strój Mazowszanki to bym się trochę wstydziła...Trudno jednak nie przyznać, że Azjatki w tych strojach wyglądają ładnie. Generalnie, mieliśmy stoiska wielu krajów, zwłaszcza tej półkuli, gdzie studenci różnych wydziałów językowych sprzedawali orientalne jedzenie, ktore sami produkowali. Za rok robimy budkę polsko-tajską i sprzedajemy z Miuu nasze bułki, tak ustaliłyśmy:)


Były też tradycyjne tańce...hidnuskie, afrykańskie, irańskie, koreańskie, wietnamskie, a nawet węgierskie i rosyjskie (oj, ale się Japońscy chłopcy męczyli próbując skakać tak jak Rosjanie...zabawnie było na to patrzeć:)))



Polowanie na Japonkę w yukacie uwieńczone sukcesem...



Taka jedna Polka w tradycyjnym stroju podhalańskim;)))



Wieczorem (jejku, jak wczoraj było okrooooooopnie gorąco i lepko!!!) się przebrałam w strój kaszubski...:P Na zdjęciu z Dunką i Brazylijką.




Mój ulubiony kolega - Mauricio (też Brazylijczyk, sporo ich tutaj, tak jak i Europy Wschodniej, wczoraj się dowiedziałam dlaczego: bogata Japonia uzależnia liczbę stypendystów z danego kraju na podstawie jego PKB, czasem fajnie być jednak krajem "trzeciego świata":))))
Mauricio zawdzięczam mój dotychczas najbardziej szalony wieczór, bo tydzień temu jak wracałam sobie autobusem do akademika, spotkałam w autobusie Mauricio co zaowocowało tym, że zostałam przez niego oraz Meksykanina Roberto zaciągnięta do latynoskiego klubu salsy w centrum Osaki (pierwszy raz byłam wieczorem w tym wielkim, ciekawym mieście, ktore znajduje się lata świetlne od mojego kamupsu, mimo że mój uniwersytet nosi miano uniwersytetu Osakijskiego:), gdzie bawiliśmy się do 5 rano, z tej prostej przyczyny, że nie mieliśmy po 23 żadnego pociągu powrotnego. Powiem tyle, w Polsce (kto mnie zna, ten wie) raczej bym się nikomu nie dała zaciągnąć do klubu salsy!!! Już prędzej do klubu bollywood:))))
W Japonii...W Japonii się w jedną noc nauczyłam podstaw salsy:P (chyba jednak nie ma szans, żeby Polacy, nawet najbardziej utalentowani tańczyli tak jak latynosi, z którymi byłam, coś niesamowitego, tak jakby we krwi to mieli...naprawdę!)
Poza tym, że do Mauricio sympatię czuje każdy od pierwszego spotkania, ma on fanastyczne poczucie humoru, jak zobaczył to zdjęcie, rzekł tak: "O, piękne, tylko wyretuszuj w photoshopie to coś na środku" (miał na myśli swój brzuch:)



Tańce hulańce, czyli tradycyjny taniec japoński (niestety, nie potańczyłam, za gorąco było, czekałam, aż się zrobi chłodniej, a jak się zrobiło to się okazało, że Japończycy są narodem dość osobliwie się bawiącym i kończącym imprezy jeszcze przed zapadnięciem zmroku...wielka szkoda:(((( dlatego wszyscy studenci zagraniczni robią potem after-party, ale ja wczoraj nie poszłam, bo dziś rano wstawałam wcześnie)



A na koniec tańców na boisku puścili YMCA, no i to było coś, patrzeć jak Ci wszyscy Japończycy (kobiety i mężczyźni się kołyszą do YMCA w swoich yukatach bądż kimonach...:))))

Na dziś tyle, pisząc tego posta wylałam z siebie hektolitry potu (co zawdzięczam tej fantastycznej pogodzie, a zwłaszcza wilgotności!!!!), więc mam nadzieję, że czytelnicy docenią:)
Ściskam wszystkich mocno i wirtualnie (bo fizycznie to raczej by było lepko;)!!!
Pięknej niedzieli! Do usłyszenia/napisania/zobaczenia!


p.s. Peczyzerko, czekam i czekam i czekam:)) aż niedługo przerosnę Mamę, Tatę i sosnę:)) Ty wiesz, na co czekam;)

środa, 1 lipca 2009


7月1日 czyli początek czwartego miesiąca w Japonii...jeśli odliczać od początku...Nie wiadomo za to, ile odliczać do końca...?!??? Sama bym chciała wiedzieć...

Z tej okazji (czwartego miesiąca) postanowiłam napisać coś na blogu, zwłaszcza, że w lipcu z tym pisaniem może być rożnie...egzaminy się zbliżają:((( Niestety, tym razem, żadnych wesołych opowieści nie mam...w naszej małej paczce atmosfera zmieniła się dość radykalnie, bo jednego z nas dotknęło bardzo smutne wydarzenie. Wszystkim nam jest więc teraz raczej smutno, refleksyjnie i tęskno do krajów, rodzin, przyjaciół, Ci, którzy mieli nie wracać na wakacje do domu, wracają (Pao)...Ci, którzy i tak zawsze za dużo myślą, na swoje nieszczęście, myślą jeszcze więcej (ja)....Jeszcze inni już się wyprowadzają z akademików (my czekamy do jesieni, kiedy juź po prostu musimy się wyprowadzić, na razie nam dobrze tak jak jest), Dawid się martwi, źe niedługo wraca do Iranu, a nie bardzo mu tam śpieszno...No i tak, każdy ma swoje problemy, problemy na obczyźnie różnią się tylko trochę od tych co się ma w ojczyźnie...

W zeszłym tygodniu doprowadziła mnie np. do szału "zasadniczość" japońskich pracowników banku, zgodnie z którą nie mogę robić przelewów ze swojego japońskiego konta aż do jesieni...Maksymalnie nielogiczne reguły i zasady rządzą czasem Japonią, ale prawowity Japończyk nawet tych zasad nie będzie próbował wyjaśnić, tylko przeprosi 10 razy i powie, że "się nie da"...Pierwszy raz w źyciu byłam zła, źe ktoś mnie przeprasza (bo ja nie chciałam, żeby pan mnie przepraszał i się kłaniał, tylko, żeby odklikał w systemie zablokowanie opcji przelewowej, ale nie, obcokrajowcy przelewy mogą robić dopiero jak pół roku wytrzymają w Japonii, czym chyba mają udowodnić, że nie uciekną z japońską gotówką do Ameryki, czy co...nie da się tych zasad zrozumieć, naprawdę...)W Polsce nikt by mnie za zasady nie przepraszał, tylko albo je obszedł albo mnie wyrzucił z jakiegoś urzędu czy coś...Nie wiadomo co gorsze, polska urzędowa niezasadniczość/nieuprzejmość (czyli wszystko zaleźy do jakiej pani w okienku trafisz, człowieku, a najlepiej to się módl, żeby miała dobry humor), czy japońska zasadniczość/uprzejmość, która człowieka niemiłosiernie drażni, jak potrzebuje jakąś zasadę obejść...To chyba tytułem morału, że nawet za polskimi paniami z urzędów można się stęsknić:)))

Chyba żadnych mądrzejszych podsumowań moich zakończonych trzech miesięcy w "krainie insektów" na razie nie mam...Jak coś mi przyjdzie do głowy, to jeszcze dopiszę...Piszcie i Wy, bo czasem tracę wiarę w to, czy blog jest najlepszym sposobem utrzymywania kontaktu...Jakoś mi się wydaje, że ja za mało wiem, co u Was, a bardzo bym chciała....No i ze względu na nieśmiałość w publikowaniu komentarzy zawsze też wątpię, czy więcej niż pięć osób, które moje wypociny komentuje, tu zagląda;)) Chyba nie jestem za bardzo poczytną bloggerką:))) Czy jakbym zaczęła używać niezbyt lubianego przeze mnie skype'a, to miałabym większe szanse na kontakt z Wami?? Obawiam się, że nie, bo jak u Was, jest wieczór i wszyscy wracacie z pracy, to u mnie jest 3 rano i z reguły śpię, a jak ja wracam z uczelni, to Wy wszyscy jesteście w pracy...Różnica czasowa jest do bani:(

Na koniec, tak zupełnie z innej beczki, do przyjacioł - fanów pewnego serialu...
Na pociechę obejrzałam sobie dziś po powrocie z uczelni 22 odcinek 5 serii Grey's (Maj, Karolka, Krzysiu - chętnie bym to z Wami obgadała, możecie napisać odpowiedź w formie komentarza na blogu, nie wiem, jak Wy, ale ja uważam, że cala 5 seria, a już zwłaszcza końcówka była po prostu ge-nial-na!!!)

P.S. Zdjęcie jest przeterminowane, bo z początku maja (odkąd kupiłam garnki i patelnię już chyba tak chudo nie wyglądam, dziś np. smażyłyśmy z Tajką naleśniki, które stały się już naszą środową tradycją, tyle tylko, że my je jemy na śniadanie; Miuu umie już nawet powiedzieć "naleśniki" po polsku, nauczyłam ją, taki mój wkład w krzewienie polskiego języka i kultury:)