środa, 24 listopada 2010

11月25日 czyli "Świat według japónskich dzieci..."

Jako że ciągle czekam na poprawne odpowiedzi dotyczące poprzedniego postu....Mały wpis dygresyjny...

Chodzenie do japońskich podstawówek jest najlepszym znanym mi w Japonii sposobem poprawienia sobie nastroju. Nie można czuć się źle w towarzystwie japońskich dzieci, które chcą człowieka dotknąć, obejrzeć, powygłupiać się, w miarę możliwości pogadać (a czasem jeszcze chcą, żeby im podpisać autograf!!! no, this is NOT a joke!). Z konwersacji tych wyłania się świat piękny i prosty, trudno także japońskim dzieciom odmówić logicznego myślenia. Na dowód dwa przykłady z dzisiejszego dnia.

SCENKA I
(W pewnej szkole podstawowej podczas przerwy obiadowej)

Dzieci: Masz chłopaka?
Ja: Nie mam.
Dzieci: Heee?
(po chwili namysłu) To w Polsce nie ma fajnych (przystojnych) facetów?
Ja: (konsternacja) No cóż....


***

SCENKA II

Dzieci: Która japońska gwiazda jest twoim idolem?
Ja: (ze wstydem) Niestety, za bardzo nie oglądam telewizji...
Dzieci: (konsternacja) To co Pani robi przez cały dzień?
Ja: No właśnie, dobre pytanie...

Tak naprawdę to chwilowo się uczę, nawet za dużo, jak na mój gust...Dlatego robię sobie przerwy na pisanie na blogu :)
Miłego końca tygodnia dla wszystkich, którzy tu zajrzą!

piątek, 19 listopada 2010


11月20日 czyli rzecz o krzewieniu polskiej kultury pod japońską strzechą i na odwrót, cz. I

Jak chodzę do japońskich podstawówek to zaczynam moją prezentację o Polsce tak:

"Zróbmy mały quiz: gdzie leży Polska?
A) koło Francji
B) sąsiaduje z Niemcami
C) jest częścią Rosji"

Dzieci głosują, podnosząc ręce, kiedy ja czytam odpowiedzi. Zazwyczaj odpowiedzi rozkładają się prawie idealnie: 33%-33%-33%. Czasami rozkładają się tak: 15%-30%-55% (dzieci te bynajmniej nie znają historii Polski ani nie wiedzą co to był komunizm!). Rzadziej tak: 20%-45%-35%.
Ale w sumie jeszcze większa zabawa jest, kiedy na pytanie, czy w Polsce nosi się kimono 75% dzieci podnosi rękę na tak (lol!)

Pójdźmy więc za tym przykładem. Zacznijmy od quizu na temat nieznanych Polakom faktów na temat Japonii.

Pytanie 1: Gdzie w Japonii znajduje się idealna kopia łazienkowskiego pomnika
Chopina?


A) w Sapporo (postawiono go tam, bo tam mieszka najwięcej Polaków znajdujących się w
Japonii)
B) w Nagoyi (postawiono go tam z okazji wystawy EXPO w 2005 roku)
C) w Hamamatsu (postawiono go tam w ramach umowy o miastach partnerskich z Warszawą)

Pytanie 2: Kto załatwia zagranicznym studentom w Japonii najlepsze okazjonalne prace?

A) koledzy po fachu czyli inni research students
B) uniwersyteckie stowarzyszenia dla gajdzinów
C) obaciany i znajomi obacianów

Pytanie 3: Co jest podstawowym pytaniem japońskiego burmistrza (i każdego innego oficjela) do grupy polskich dzieci?

A) Jak Wam się podoba Japonia?
B) Jak Wam smakuje japońskie jedzenie?
C) Czy jesteście w Japonii po raz pierwszy?

Poza tymi, którzy usłyszeli ode mnie poprawne odpowiedzi (w postaci opowieści) już wcześniej (moja rodzina, Maj), każda osoba, która nadeślę prawidłowe odpowiedzi, otrzyma specjalną nagrodę. Piotrek (mąż Kobiety o Długich Nogach: http://maju-baju.blogspot.com) kiedyś mi podpowiedział, że konkursy i quizzy podnoszą reading statistics bloga, więc co mi szkodzi spróbować? Ostatnio mało pisałam i mało się kontaktowałam, więc ciekawa jestem, czy ktoś poza Asią i Agatką oraz Mają i Piotrkiem jeszcze tu zagląda? (dla nieśmiałych: komentarze można teraz zostawiać nawet bez zalogowania się i pod pseudonimem)

W następnym odcinku rozwiązanie quizu i właściwa część opowieści...




poniedziałek, 8 listopada 2010


"Bye bye Saito Ao Minami...

...hello Tsukumodai (Suita-shi)"

(część II)



Nie pisałam od tak dawna, że nawet moi najwierniejsi czytelnicy (aka moja rodzona siostra;-) poczęli mnie zdradzać, zaczytując się we wspaniałym blogu
( http://www.maju-baju.blogspot.com ) osoby, która jest odpowiedzialna za wiele niesamowitych zdarzeń w moim życiu (kto zna chociażby wielokrotnie opowiadaną przeze mnie historię o jej niesamowitych zdolnościach "swatania" kobiet, ten wie o czym i o kim mówię :-). A więc coby nie stracić na zawsze skromnej, ale bardzo mi bliskiej grupy czytelniczej, zasiadłam dziś rano do pisania. Znad komputera zerkając często na widok z mojego okna...

...który wygląda właśnie tak (w deszczowe popołudnie)

Lub tak....o zachodzie słońca.


Prawda, że ładnie? Przypomina trochę mój widok z Górnośląskiej, przynajmniej jeśli chodzi o aspekt przestrzenny. Co nie jest bez znaczenia, kiedy się mieszka w pokoju o powierzchni 5 metrów kwadratowych (sic!). Bez okna z widokiem na otwartą przestrzeń trochę jednak ciężko pomieszkiwać w tak kompaktowej rzeczywistości.

A jednak jest mi dobrze być znowu w akademiku, w malutkim pokoju, bez kuchni i łazienki. Pokochałam swoje poprzednie mieszkanie, zwłaszcza widok na pola ryżowe podczas pory deszczowej i balkon, na którym spędziłam wiele samotnych i towarzyskich wieczorów. Mimo to dobrze jest też znów mieszkać w otoczeniu ludzi i przyjaciół (z akademika wyprowadziła się już niestety Zori (Bułgarka) wraz ze swoim chłopakiem Johnem, ale została jeszcze Liv (czy ja zamieszczałam na blogu zdjęcia Liv? Jeśli nie to ogromne niedopatrzenie!), która pomagała mi wnieść na piąte piętro wszystkie moje najcięższe pudełka, kartony z książkami i garnkami. Doprecyzuję: nie POMOGŁA mi je wnieść, a WNIOSŁA je za mnie, zostawiając mi do niesienia same lekkie pudełka (z Liv łączy nas między innymi kontuzja kolana, co zawsze wiąże się z licytowaniem się, która z nas poniesie coś cięższego tej drugiej; muszę powiedzieć, że klasyczny baran zodiakalny, jakim jest Liv, wygrywa większość z tych kłótni).
Z lewej i prawej strony zdjęcia upamiętniające proces przeprowadzkowy, który odbywał się na raty i zajął mi nie mniej niż trzy tygodnie (sic!). Wczoraj dopiero zdałam klucze do starego mieszkania i dopełniłam wszystkich upiornych formalności, jakie się wiążą z podjęciem jakiegokolwiek przedsięwzięcia czy nowego wyzwania w Japonii.
Między innymi, rodem z "Bezsenności w Tokio" Bruczkowskiego, wynosiłam jeszcze w piątek wieczorem z Kubą potajemnie starę mikrofalówkę do śmietnika pod osłoną nocy, żeby uniknąć płacenia około 40-100PLN za wyrzucanie "sprzętu elektroniki domowej" (wole tłumaczenie). Co prawda konspiracja nie wyszła nam wzorowo, bo post faktum zorientowałam się, że u mnie w budynku są kamery rejestrujące wszystko, co wchodzi i wychodzi z windy, tak więc chwilowo czekam, czy nie dostanę telefonu z jakąś reprymendą lub wezwania do zorganizowania transportu dla mojej nielegalnie wyrzuconej mikrofalówki. Wcześniej jeszcze nielegalnie wyrzuciłam zepsutą lampę, ale na nią ktoś się skusił (bądź też zlitowali się nad nią panowie śmieciarze i przekwalifikowali ją z kategorii "duży śmieć wymagający nabycia specjalnego biletu, który zezwala na wyrzucenie go do śmietnika" do kategorii "śmieć niepoprawnie wyrzucony z kategorii tych nie-recycklingowanych, wszak przymkniemy na to oko"). Jest jeszcze trzecia opcja: ktoś grzebał w śmietniku i mu się spodobała :-) Ja sama kiedyś miałam ogromn chrapkę na taki piękny czerwony fotel, który stał w moim czystym (!) śmietniku i aż się prosił, żeby go zabrać do domu, ale nie zdążyłam i ktoś go wywiózł (bo trzeba przyznać, że fotel miał swój bilecik-przepustkę na wysypisko śmieci, nie to co moja mikrofalówka!). W akademiku śmieci nie sortuje się już tak porządnie (o zgrozo, na marne pójdą moje dobre nawyki mycia plastikowych butelek i szklanych słoików przed wyrzuceniem oraz wiązanie sznurkiem wszystkich gazet, ulotek i papierow w ładne śmieciowe paczki i paczuszki...). W akademiku są inne zwyczaje ("Welcome to the wild, wild west"). Na przykład wczoraj zauważyłam, że podczas mojej tygodniowej nieobecności zużyto prawie w całości mój nowiutki płyn do mycia naczyń, bo go nieuważnie zostawiłam w kuchni. Błąd, duży błąd. Ale co tam, każda strata wiąże się z czymś pozytywnym. Trzeba tylko umieć to dostrzec. Wystarczy bowiem zejść do tej samej kuchni, a ludzie, którzy "kradną" sól, garnki czy płyn do mycia naczyń, zaproponują wspólny posiłek lub herbatę.

Dzisiejszy wpis jest krótki, bo opowieści do uzpełniania trochę mi się uzbierało w czasie bez internetu, więc będę je dzielić na krótsze porcje (internet mam dopiero od 2 tygodni, z tym że w międzyczasie byłam na tydzień w Hamamatsu, co będzie kolejną opowieścią blogową, jeśli się okaże, że mam jeszcze jakiś czytelników ;-)

Ściskam bardzo mocno z przepięknej, jesiennej Japonii....I przepraszam, że tak długo milczałam blogowo i mailowo -_-