sobota, 24 kwietnia 2010

4月24日 czyli o okropnych spóźnieniach, jeśli chodzi o życzenia....
(oraz parę historii z moich ostatnio różnymi wrażeniami wypełnionych dni)

Wpis dedykowany drugiej z Trzech Wielkch Komentatorek:
Zagat, niewybaczalnie spóźnione, ale najszczersze i bardzo stęsknione, najlepsze życzenia urodzinowe !!!

Wpis ten zamierzałam napisać w Twoje Urodziny, planowałam to od dawna i naprawdę pamiętałam....(tylko winni się tłumaczą:) Szkopuł w tym, że w dniu Twoich urodzin wylatywali Asia i Misiek a ja byłam w stanie takiego niedospania, że po prostu padłam. Pomyślałam więc, że dzień spóźnione życzenia napiszę w sobotę...I wtedy się zaczęło: katastrofa, żałoba....Jakoś głupio mi było tego samego dnia pisać w takim super-super radosnym tonie jakiś wpis, więc stwierdziłam, że parę dni poczekam, co już w ogóle było najgorsze, bo wtedy dopadł mnie uniwerek, mnóstwo spraw i rewolucyjnych decyzji (o tym będzie dalej) i dopiero od wczoraj schodzi ze mnie jakiś stres i nagromadzenie spraw ostatnich dwóch tygodni. Tłumaczenie marne, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo naprawdę cały ten czas pamiętam o Tobie i było mi strasznie, ale to strasznie głupio z każdym kolejnym dniem opóźnienia, co go w żaden sposób nie usprawiedliwia. Anyway, there it is...(finally!!)

Wszystkiego, wszystkiego najlepszego!!! Obyś miała piękny rok, sięgała po odważne pomysły, których Ci nie brakuje, pokonywała dalej różne przeszkody, lęki i ograniczenia (bo za to Cię bardzo podziwiam, mam nadzieję, że o tym wiesz!!!), żebyś była po prostu sobą, czyli kimś kto generuje duże dawki pozytywnej energii na swoje otoczenie i żeby Tobie inni dawali codziennie to samo, a nawet jeszcze więcej!!!
Jest coś strasznie komfortowego w posiadaniu przyjaciół "od kilkunastu lat". Po pierwsze, przechodzi się w tym czasie razem przez bardzo różne rzeczy, poza zaś fantastycznym aspektem wielości różnorakich wspomnień, można też wtedy wyraźnie zobaczyć, jak się ludzie zmieniają, a mimo to jak w dalszym ciągu są i będę zawsze bliscy. Zagat, powiem Ci tyle: jestem z Ciebie strasznie dumna! Jak się widziałyśmy w grudniu to tak sobie myślałam, że naprawdę: "We've come a long, long way together...Throught the bad times and the good". I pięknie patrzeć na tę twoją drogę, wiesz? Oby tak dalej!!!

***

Teraz druga część wpisu, czyli opowieść - uwaga! - o tym, co może się zdarzyć tylko w Japonii ("takie rzeczy to tylko w Erze":)

Otóż, tylko w Japonii można jeszcze zgubić dużą sumę pieniędzy, na ulicy, na dużym kampusie uniwersyteckim, w kopercie, bez żadnego imienia, adresu, czegokolwiek....I odzyskać ją po dwóch godzinach, ponieważ znalazcy nie przyszło do głowy, żeby wziąć sobie niczyje pieniądze, tylko odniósł je do centrum studenckiego i powiedział, gdzie i o której znalazł, tak żeby można je było zidentyfikować. We wtorek bodajże zgubiłam naprawdę dużą część wyjętych z konta pieniędzy (miałam zapłacić z nich za taki egzamin językowy i jakoś po raz pierwszy zamiast do portfela schowałam je do takiej specjalnej koperty, jakie tu są przy każdym bankomacie, takie "koperty na pieniądze") i jak się zorientowałam, to mocno zbladłam, wyobrażając sobie, że nigdy już ich nie zobaczę z powrotem...Słyszałam co prawda historie o odzyskiwaniu w Japonii wszystkiego, co tylko się zgubi (poza parasolami i rowerami, podobnież), ale pomyślałam, że case ten nie dotyczy jednak niepodpisanych kopert z pieniędzmi, za których równowartość student może tutaj spokojnie wyżyć tydzień. A jednak! Przy pomocy Kuby (ktory był dużo bardziej niż ja przekonany, że "się znajdą"), pieniądze odzyskałam w niecałe trzy godziny po ich utracie, co przepełniło mnie ogromnym wzruszeniem wobec jakiegoś niespisanego etosu narodu japońskiego. ...No bo naprawdę....Kto z Was wierzyłby w Polsce, że jak zgubi 300 złotych na ulicy, to jak wróci za trzy godziny, ktoś będzie na niego w tym miesjcu z pieniędzmi czekał? Anybody....? No właśnie, tak też myślałam.

Co do innych historii, to tak w telegraficznym skrócie....Byłam ostatnio w Japonii aż na trzech rozmowach o pracę (wynik: nie dostałam żadnej, wczoraj mnie nie przyjęli jako nauczyciala języka polskiego w jednej ze szkół językowych w Osace, bo po mojej lekcji demonstracyjnej Pan stwierdził, że jak będę mieli jakieś dzieci, które się będę chciały uczyć polskiego, to się nadam, ale że do biznesmenów chyba nie bardzo...T_T), rozstałam się z moją promotor a konkretniej rozstałam się z ideą robienia doktoratu pod jej kierownictwem, w związku z czym znów jestem w punkcie wyjściowym a propos ścieżki kariery i albo wracam za rok do Polski, albo wykombinuję coś jeszcze bardziej szalonego i hardcorowego niż doktorat >_< (w końcu muszę sobie zapracowywać na opinię osoby "nieobliczalnej":)))). Co jeszcze? Let me think...
No to by chyba było na tyle. A, if anyone's interested, udało mi się w końcu zamieścić w sieci zdjęcia z Tajlandii, wybór zdjęć moich plus trochę zdjęć Kuby. Here's the link: http://www.flickr.com/photos/47852468@N05/sets/72157623697588093/ (mam nadzieję, że działa, jak nie, to wklejcie po prostu ten adres i powinno się otworzyć).
Na dziś to chyba tyle, jak się coś ciekawego wykluje to napiszę znów niedługo, póki co wciąż liczę na to, że się więcej komentarzy pojawi pod dwoma poprzednimi wpisami, zwłaszcza wpisem gościnnym, który - uważam - pięknie przedstawia Japonię i jakoś tak mi smutno było, że nie doczekał się większej ilości komentarzy. Ale to pewnie przez żałobę. Przyćmiła talent mojej siostry i szwagra, tak coś czuję;)

Pięknej wiosny....w Japonii wielkimi krokami zbliża się GO-RU-DEN ŁI-KKU (Golden Week), ale w tym roku nigdzie nie jadę (bez przesady, napodróżowałam się ostatnio:). Liczę za to, że będę miała w tym czasie ciut czasu, żeby ponadrabiać kontaktowe zaległości, za które wszystkich, których to dotyczy, najmocniej przepraszam. A kto do mnie długi czas nie pisze, niech też wykorzysta majówkę i coś skrobnie! I miss you all...!!!




niedziela, 4 kwietnia 2010

4 kwietnia czyli o 10 najbardziej fascynujących aspektach Japonii z punktu widzenia dwójki polskich turystów

Jak wiernym czytelnikom bloga wiadomo wpis niniejszy jest wpisem gościnnym, ostatnio zapowiadanym przez szanowną autorkę (jap. o-autorka). Dwójka zmęczonych pracą warszawskich prawników wylądowała dwa tygodnie temu w Japonii (z jednodniowym opóźnieniem, ale za to w nagrodę lecąc business class) i od tego czasu nieustannie odkrywa fascynujące aspekty japońskiej rzeczywistości.
Zatem, dla Ady w podziękowaniu za pokazanie nam takiej właśnie Japonii, dla tych którzy już tu byli jako wspomnienie, dla tych, którzy planują przyjazd do Japonii - jako mały trailer, a także dla tych, którzy jeszcze takich planów nie mają - na zachętę, przedstawiamy poniżej the ultimate top ten of our Japanese fascinations.

10. Zabawki

Wszyscy słyszeli o Hello Kitty, prawda? Ale Hello Kitty (pomimo, iż jest naczelnym wyznawanym w Japonii bóstwem, którego wizerunki znajdziecie na wszystkim, od breloczków do sardynek) to nie wszystko. There is more, so much more! W Japonii zabawki są wszędzie, a tak naprawdę wszędzie są symbole zabawek albo postaci z bajek albo przynoszących szczęście zwierzątek albo nie wiadomo jeszcze czego... I wszyscy się z nimi fotografują i kupują związane z nimi gadżety! Te zabawki potrafią nawet przyćmić lub zastąpić dużo większe atrakcje, tak jak dziś kiedy na wzgórzu, z którego należy podziwiać górę Fuji wszyscy (niezależnie od tego czy akurat było widać kawałek Fuji czy nie, przy czym na ogół Fuji była zupełnie schowana za chmurami) robili sobie zdjęcia z zajączkiem i szopem z jakiejś dziwnej bajki, w której szop robi sok albo zupę z babci (naprawdę japońska wyobraźnie nie zna granic - kolejne dowody na poparcie powyższej tezy nastąpią). Jak widać my też ulegliśmy tej fascynacji ;) I nawet przywieziemy do Polski kilka gadżetów z Hello Kitty - jacyś chętni na takie cudo?



9. Karaoke

Wydawałoby się, że w karaoke nie może być nic fascynującego - cały świat wie, że Japończycy uwielbiają karaoke i co w tym ciekawego, że banda umiejących lepiej lub gorzej śpiewać ludzi zajmuje scenę w pubie i na cały głos ryczy przeboje. Ale karaoke w Japonii to coś zupełnie innego niż karaoke w Polsce. Zacznijmy od tego, że nie odbywa się w pubie, ani w knajpie ani w restauracji. Odbywa się w miejscu do karaoke, które podzielone jest na mnóstwo prywatnych pokoików różnych rozmiarów i każda ekipa dostaje swój własny pokoik co pozwala błaźnić się we własnym gronie, a nie przed tłumem obcych. Po drugie książka piosenek do wyboru jest wielkości książki telefonicznej miasta stołecznego Warszawy i trzeba naprawdę wiedzieć co chce się śpiewać, bo na lekturze tego dzieła można stracić nie jeden wieczór. Po trzecie jest opcja, którą wybiera pewnie każda polska grupa ruszająca na karaoke w Japonii - drink all you can in 90 minutes!!! Wtedy nie ma już problemu z zachęcaniem kogokolwiek do śpiewania ;) Aha i oczywiście w ramach ceny, kiedy już grupa się rozbawi przychodzi pan z obsługi i robi pamiątkowe zdjęcie, które otrzymuje się wychodząc (w mini-albumie z Hello Kitty). To się nazywa zorganizowana rozrywka! We loved it!!!


8. Sklepy i zakupy

Ada zamieszczała już na blogu kilka zdjęć z japońskich sklepów i opisywała swoje z nich wrażenia, więc właściwie powinniśmy byli wiedzieć na co się piszemy kiedy pierwszy raz wybraliśmy się na samotne zakupy do Osaki. Jednak jak to często bywa rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. To już nawet nie chodziło o to, że większość produktów była dostępna we wszystkich kolorach tęczy, ani o to, że sklep z elektroniką miał 6 czy 7 pięter. Po prostu ilość tego co można kupić połączona często z absolutną bezużytecznością tych przedmiotów, ich kolorystyką, wystrojem sklepów i ich dekoracją jest mieszanką absolutnie wybuchową! Nawet osoby nie lubiące zakupów w normalnym życiu (czyli męski pierwiastek naszej wycieczki) chętnie odwiedzają japońskie sklepy - it's not about shopping, it's about the experience!


7. Jedzenie

Zupa miso, sushi, tempura - o wszystkim słyszeliśmy i wiedzieliśmy, że przy naszych pewnych dziwactwach jedzeniowych może tu być trudno ze znalezieniem lokalnego jedzenia, które będzie nam smakowało, a przede wszystkim, które odważymy się przełknąć. Ale ponownie - nie byliśmy gotowi na to co nas spotkało. Część zadziwień była jak najbardziej pozytywna - można tu zupełnie nie(aż tak)drogo i przyzwoicie zjeść, a w dodatku wszędzie prawie za darmo dają wodę i herbatę. Ale z drugiej strony nie jesteśmy w stanie zrozumieć jak można na kolację w porządnym hotelu podać ludziom talerze surowego mięsa a na stole postawić im garnek z wrzątkiem, w którym mogą je sobie ugotować. Albo dlaczego do zupy dostaje się pałeczki a do curry łyżkę. Albo kto wymyślił kit-kata z wasabi (tutejszy chrzan) jako słodycz. Albo jak można nawet na śniadanie podawać ludziom surowe ryby (często z oczami - podobne do tych sprzedawanych na straganie uwidocznionym na zdjęciu) i tę nieszczęsną zupę z misia ;) Na szczęście powszechnie znane zdolności kulinarne Ady trzymają nas przy życiu!


6. Wielkie budynki, mosty, drogi

One są naprawdę wielkie... I w pewnym sensie przyciągają naszą uwagę i ciekawość o wiele bardziej niż dawne świątynie czy pałace, bo mają w sobie właśnie coś fascynującego. Może to dlatego, że nie rozumiemy, dlaczego budowa dwupoziomowych mostów, linii monorail czy torów dla szybkiej kolei możliwa jest w górzystym kraju trapionym trzęsieniami ziemi i obfitymi opadami, a nie jest możliwa w relatywnie płaskim kraju o umiarkowanym klimacie... Warto dodać, że beton, jako ulubione aktualnie tworzywo Japończyków, jest wszechobecny, choćby w formie krawężników na poletkach ryżowych, czy wybetonowanych ścieżek w górach.




5. Ryokan

Czyli tradycyjny japoński hotel. Wszystkie obiekty zakwaterowania w Japonii dzieli się według tego czy jest to styl zachodni czy styl japoński czyli właśnie ryokan. W czasie naszej podróży dwa razy nocowaliśmy w takim przybytku i wciąż nie możemy wyjść z podziwu. Bo to dużo więcej niż hotel. To miejsce gdzie pokój jest podpisywany imieniem gościa, gdzie w pokoju gość znajduje wszystko czego może potrzebować (kapcie, yukatę, szczoteczkę do zębów, zestaw do parzenia herbaty), a w dodatku wszystko dzieje się jakby magicznie kiedy człowieka nie ma... to znaczy kiedy wracamy po kolacji nasze futony są rozłożone i wszystko jest przygotowane do snu. Przechodząc do jadalni (patrz: punkt o jedzeniu) kłania Ci się co najmniej pięć osób witając, przepraszając za swoją obecność, dziękując za uwagę i żegnając jednocześnie. Gość czuje się jak średniowieczny wielmoża. Nie należy zapominać też o ofuro, rytualnych kąpielach w gorących zbiorowych wannach, które są tu podstawową atrakcją pobytu (kąpiel przed posiłkiem, po posiłku, między posiłkami, po czym cykl powtarza się). Naprawdę to coś więcej niż po prostu hotel.




4. Japońska wizja historii

W ramach wycieczki do Tokio za jeden z podstawowych celów (obok Harajuku, o którym będzie jeszcze poniżej) mieliśmy Yasukuni-jinja czyli słynną świątynię poświęconą Japończykom poległym w obronie ojczyzny, w tym w drugiej wojnie światowej - obiekt znany z kontrowersji związanych z modłami nad japońskimi zbrodniarzami wojennymi. Do świątyni przylega też muzeum, pełne sprzętu wojennego, samolotów, czołgów i torped, w którym poznaliśmy nową wersję historii. Dowiedzieliśmy się mianowicie, że w drugiej wojnie światowej (która tutaj nazywa się Greater Eastern Asian War) Japonia broniła swoich terytoriów i starała się uniknąć ataku na Stany Zjednoczone (do którego, absolutnie wbrew swej woli, została wmanewrowana), a ponadto, że ruchy wolnościowe w Azji po drugiej wojnie światowej były skutkiem działalności Japonii i zakorzenienia przez nią idei wolnościowych. Ani słowa (po angielsku) o zbrodniach wojennych. Ponieważ po angielsku były tylko drobne fragmenty opisów bardzo zastanawia nas jak to jest przedstawione po japońsku - obawiamy się, że może być jeszcze ciekawiej... Aż dziwne, że część eksponatów została wypożyczona przez muzea amerykańskie.


3. Jidohanbajki

To nazwa naszych ulubionych urządzeń w Japonii! Jest to zbiorcze określenie na wszelkiego rodzaju automaty sprzedające picie, jedzenie (na ciepło i zimno), papierosy i co jeszcze przychodzi do głowy. Ich najlepszą cechą jest to, że w przeciwieństwie do ich odpowiedników w Europie wcale nie sprzedają tych rzeczy dużo drożej niż w sklepach (np. na naszym ulubionym napoju różnica między ceną w sklepie a w automacie wynosi 3 jeny czyli ułamki groszy, bo 100 jenów to troszkę ponad 3 zł) a także to, że są wszędzie, dosłownie wszędzie - nawet w hotelach! Nawet w parkach (np. wśród jelonków w Narze), nawet na mało uczęszczanych drogach, naprawdę wszędzie, co ponoć ratuje ludziom życie w czasie tutejszych upałów. Co więcej automaty te sprzedają nie tylko zimne picie, ale też gorące - kawy, herbaty, kakao, zupy i to nie do plastikowych kubeczków, które zaraz się od gorąca zdeformują, tylko w puszkach, od których można miło ogrzać ręce w zimny dzień. I oczywiście wydają resztę, nawet z banknotów! Nie ma dnia, żebyśmy nie poczynili jednego lub więcej zakupów w takim automacie i już ciężko nam wyobrazić sobie życie bez nich!


2. Freakshow

W pewnym sensie Japonia to jeden wielki freakshow z tymi zupełnie innymi obyczajami, było nie było inaczej wyglądającymi ludźmi, Hello Kitty i w ogóle, ale jak to w życiu bywa some people are bigger freaks than other! Niejednokrotnie oglądaliśmy się za różnymi typami na ulicach japońskich miast i niejednokrotnie żałowaliśmy, że nie dość szybko wyciągnęliśmy aparat, zrobiliśmy zdjęcie lub wstyd nam było tak otwarcie fotografować ludzi, którzy po prostu szli sobie po ulicy... To co widać na zdjęciach to naprawdę tylko mała próbka możliwości japońskiej młodzieży m.in. w tokijskim rejonie Harajuku, które jest tak znane z freaków, że momentami było tam więcej białych fotografów niż azjatyckich dziwaków.




1. Sakura, sakura i jeszcze raz sakura

Kiedy dziś robiliśmy ten top ten, od początku nie było wątpliwości co będzie na pierwszym miejscu. Sakura czyli kwitnące wiśni jest absolutnym przebojem naszego pobytu tutaj. Specjalnie planowaliśmy być w Japonii kiedy kwitną wiśnie (no i kiedy Ada ma wakacje), ale było to motywowane chęcią zobaczenia ślicznych krajobrazów, a tymczasem, oprócz naprawdę pięknych wiśni zobaczyliśmy zjawisko społeczne. Bo kwitnące wiśnie oznaczają, że cała Japonia rusza je podziwiać, wychodząc w tym celu z biur i domów, siadając pod drzewami i pijąc, jedząc specjalne dania odwołujące się do wiśni i kupując wszystko, co się da z widokiem kwitnących wiśni. W Tokio na przykład ludzie wjeżdżali na taras widokowy na 45 piętrze nie po to żeby zobaczyć panoramę miasta z wieżowcami, ale po to, żeby popatrzeć na kwitnące wiśnie z góry! Takich tłumów jak w Tokio przy wejściu do parku narodowego (część zdjęć jest właśnie z drogi do tego parku), które jest jednym ze znanych miejsc do hanami (czyli podziwiania sakury) nie widzieliśmy w Polsce nigdy, poza wizytami Papieża, które jednak były dużo rzadsze niż kwitnące co roku wiśnie... Ada mówi, że podobnie jest jeszcze w listopadzie kiedy są momidzie czyli czerwone liście klonów, ale naszym zdaniem jeśli planujecie przyjazd do Japonii to tylko w okresie sakury!

\



Zostały nam w Japonii już tylko cztery dni, ale czeka nas jeszcze sporo atrakcji, w tym prawdziwa tea ceromony z mistrzem parzenia herbaty i piknik ze znanymi już z Ady wpisów obacianami mający oczywiście na celu podziwianie sakury. Choć w tej chwili wydaje nam się to wątpliwe może coś zachwieje jeszcze powyższą listą. Jeśli tak będzie obiecujemy dać znać.



piątek, 2 kwietnia 2010

4月2日 czyli rok w kraju, którego tak naprawdę nie ma...;-)

Na pamiątkę roku, który dziś mi upływa w kraju właśnie zakwitającej (wśród deszczu i gradu, though!!!) wiśni, chciałam się podzielić (nie moją, wszak) ciekawą opinią na temat Japonii...I wonder if you'll enjoy it as much as I did...

(tłumaczenie większego fragmentu rozdziału z książki Alberto Torres-Blandiny pt. "Japonia - kraj, który nie istnieje", tłumaczenie moje i to nie z oryginału a z tłumaczenia francuskiego, więc zażaleń co do słabej jakości produktu końcowego nie przyjmuję;)

"Przepraszam, poczęstowałby mnie pan jednym papierosem? Zazwyczaj nie palę, ale jeden raz nie zaszkodzi...Zobaczyłem, jak wyjmował pan paczkę i tak mi się zachciało zapalić...Tak, tak, proszę za mną, pokażę panu, gdzie jest wydzielone miejsce dla palących. Ja je nazywam kącikiem kwarantanny, bo wszyscy są tam zamknięci, odizolowani od reszty...Dokąd pan leci, jeśli wolno zapytać?...Do Tokio? Coż, nienajlepszy wybór, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie miejsca, do których można teraz polecieć, zdecydowanie mógł pan wybrać lepiej. Czy może pan jeszcze zamienić bilet? Nie, oczywiście, że nie, samolot jest już gotowy do startu...Może nie dosłownie, ale tak się mówi.
Nie, nie, ależ nie. Na pokładzie wszystko panu wytłumaczą. Ja tu tylko sprzątam. Chociaż z uwagi na fakt, że pracuję tu już ładnych parę lat, znam taki czy inny kompromitujący fakt...o którym nie powinienem wiedzieć.
Tak, wiem, że to bardzo drogi kraj. Ale to zły wybór z innego powodu. Japonia to drogi kraj, właśnie dlatego, żeby zamydlić ludziom oczy. Im mniej osób tam pojedzie, tym lepiej. Dziwi pana to, co mówię? Niech pan się chwilę nad tym zastanowi. Nie widzi pan tego, że to kraj, w którym wszystko zrobiono tak, żeby zniechęcić turystów? Wyobrażam sobie tych, którzy go wymyślili...
- Najpierw, sport narodowy...
- Dwoje tłuściochów w stringach, którzy się walą i popychają, to by dopiero było, nie?
- A jedzenie, co można wymyśleć namniej zjadliwego?
- Surowa ryba, to chyba dość obrzydliwe...
- Tak....I jeszcze niech jedzą pałeczkami! Żeby nie mogli tego nijak złapać...
- A do tego niech siedzą na podłodze i ziębią sobie nerki...
- A język?
- Praktycznie niemożliwy do opanowania...
- Z dwoma alfabetami...tak!
- Nie, lepiej z trzema...
Proszę sobie wyobrazić, jaką mieli zabawę.
Nie rozumie pan o czym mówię? Już tłumaczę. Ale mówimy ciszej. Nikt nie powinien o tym wiedzieć. Panu mogę to powiedzieć, bo i tak się pan tego dowie na pokładzie samolotu. Mniejsza o to, czy wcześniej czy później: Japonia to kraj, który nie istnieje.
Wiem, że to wydaje się nieprawdopodobne. Ale proszę na mnie nie patrzeć takim zdziwionym wzrokiem...Japonia to tylko fasada. Chwyt marketingowy jak każdy inny. Wymyślono ją, żeby sprzedawać elektronikę. I zadziałało. Made in Japan to dziś najlepsza marka, żeby sprzedać samochód albo telewizor.
Też się zdziwiłem, jak mi o tym powiedziano. Słyszałem, że mówią o tym turystom, którzy już kupili bilet, tak jak pan właśnie.
Yoko Ono? Bystry pan. Ale muszę pana rozczarować, Yoko Ono to Chinka. Umie pan rozróżnić Chinki od Japonek? No właśnie, ja też nie. Normalne. Kupuje się dzieci chińskie po urodzeniu, daje się im fałszywe imię i każe udawać, że pochodzą z wulkanicznej wyspy zwanej Japonią. Są nawet takie podręczniki, które pomagają Chińczykom udawać Japończyków. Uczą się, a potem za cenę dobrej pensji odgrywają tę rolę całe swoje życie. To bardzo proste.
Pewnie zastanawia się pan nad tym samym, nad czym ja się zastanawiałem, jak się o tym dowiedziałem: a te piękne zdjęcia ogrodów i świątyń...?
Wszystko jest kwestią dobrego montażu. Najpierw zrobiono makiety, a z możliwościami dzisiejszych komputerów...A literatura, kino, gejsze i sake....? Tak samo. Wszystko wymyślone. Ale to już panu wytłumaczą. Ja znam tylko plotki.
Dam panu przykład, który mi został w pamięci. W Cuenca żyje pewien Rodrigo Melendez, który zajmuje się pisaniem powieści, które następnie podpisuje japońskimi nazwiskami. Zna pan Yukio Mishimę i Kenzaburo Oe? W rzeczywistości, to książki Rodrigo Melendeza. Wedle idei początkowej, pomysłodawcy mieli za zadanie wymyślić kulturę tak dziwną, żeby nikomu nie przyszło na myśl pojechać tam i to sprawdzić. Ale zna pan ludzi. Nigdy nie wiadomo, jak zareagują. Jakoś im przypadło do gustu spanie na ziemi, podziwianie rysunków przepełnionych przemocą i płakanie po zjedzeniu chrzanu wasabi. Nagle Japonia stała się popularna. A są ludzie, którzy na modach potrafię zbić niezły majątek.
Sushi wymyślił portugalski kucharz, ale nie miało ono wielkiego powodzenia, jeśli nie liczyć bezdomnych kotów, które gromadziły się wokół restauracji, w której pracował....Portugalia to nie jest bardzo modny kraj, nie ma co oszukiwać. Jak będzie miał pan wybór pomiędzy japońską a portugalską mikrofalówką to którą pan wybierze? No właśnie...Na początku sushi nazywało się pescado crude con arroz blanco i nie cieszyło się powodzeniem aż do chwili, gdy ktoś nadał mu egzotyczną nazwę i zrobił z niego tradycyjną, japońską potrawę. Reakcja ludzi przerosła jednak wszelkie oczekiwanie: nagle wszyscy zaczęliśmy jeśli to sushi jak głupi.
Niech się pan nie oburza, nie ma co składać skargi w biurze podróży. Zapewniam pana, że podróż się panu spodoba. W Almerii powstał kompleks o nazwie "Mała Japonia", tam można dostać wszystko, co tylko się panu zamarzy. W restauracji o nazwie "Osaka" szef kuchni, Sebastiao Cudeira, przygotuje panu najlepsze sushi, jakie pan kiedykolwiek jadł. Zapewniam pana, że gdyby Japonia istniała, nie znalazłby się lepszy szef kuchni niż ten gruby jegomość o różowych policzkach...
(...)
No dobrze, ostatnie pytanie....A ci wszyscy Japończycy i ich aparaty fotograficzne? Nie, nie ma ich aż tyle, nawet jeśli ma się takie wrażenie. Zawsze ci sami. Około pięćdziesięciu. Zatrudnia się ich po to, żeby podróżowali po świecie i robili zdjęcia. Praca taka sama, jak każda inna, nie uważa pan? (...)"

* * *

Pięknego czasu świątecznego dla Was wszystkich. Ja jutro ruszam prze Tokio pod górę Fuji, a w Święta obiecuję wpis gościnny moich obecnych gości:) Ściskam Was wszystkich najgoręcej (wbrew japońskiej okropnej pogodzie przez którą się przeziębiłam:(