sobota, 29 maja 2010

5月30日 czyli o tym, jak w pewien czwartek postanowiłam nauczyć porządku japońskie społeczeństwo...
(aka: ile worków ze śmieciami potrzeba, żeby rozgniewać jedną umiarkowanie spokojną Polkę?)

W czwartek przebrała się miarka. Postanowiłam, że jeśli jeszcze jeden dzień będę musiała znosić worki ze śmieciami moich sąsiadów, leżące sobie beztrosko od tygodnia prawie na naszej klatce schodowej, źle się to skończy. Zaczęłam nawet obmyślać plan, jakby tu przykleić im na drzwiach kartki z napisam "Jak się Szanownemu Panu widzi wyrzucenie jeszcze szanowniejszych śmieci tudzież trzymanie ich po wewnętrznej stronie szanownych drzwi?!?", tak, żeby się nie zorientowali, że notkę napisała im gajdzinka. Kuba sugerował wycinanie japońskich liter z gazety, na wzór tandentnych morderców z amerykańskich filmów, bądź wydrukowanie tekstu na komputerze...Ja rozważałam wszystkie dostępne mi możliwości, bo krew mnie zalała, kiedy w czwartek rano, wychodząc z domu okazało się, że na skutek silnego wiatru (nasza klatka schodowa jest jakby "na dworze") jeden z ów worków rozwiązał się był w nocy i teraz śmieci hulają sobie po naszym korytarzu, a mi w prezencie dostała się skorupka od jajka czekająca na mnie wesoło przed drzwiami wejściowymi, nieświadoma zupełnie faktu, iż była tę jedną skorupką za daleko...Zaciskając zęby, poszłam wszak na uniwersytet, poprzysięgając sobie w duchu, że jeśli za mojego powrotu do domu skorupka sprzed moich drzwi nie zniknie, pójdę na otwartą wojnę z moimi nowymi sąsiadami!!! Na uniwersytecie próbowałam przy kawie uspokoić moje skołatane nerwy, ale na nic się to nie zdało, albowiem próbując wyrzucić plastikowy kubeczek od kawy zobaczyłam, co następuje....

tłumaczenie: kosz na plastikowe butelki (tylko i wyłącznie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!)

kosze do wyboru i koloru przed stołówką uniwersytecką na moim kampusie (od lewej kolejno kosze: na papierowe kubki, na puszki aluminiowe, na plastkikowe butelki, na śmieci recyklingowalne, na śmieci nierecyklingowalne, na papier, znów na puszki, znów na buletki, i tak w kółko...)

Dla niewprawnego oka pierwsze zdjęcie przedstawia po prostu kosz na śmieci. Dla mnie jest to dowód degeneracji japońskiego społeczeństwa, ze szczególnycm uwzględnieniem japońskiej młodzieży!!!Dlaczego? Ponieważ nawet ja potrafię przeczytać opisy na japońskich koszach na śmieci i nawet ja, nigdy wcześniej w życiu nie segregując śmieci zbyt dokładnie, nie wrzucam śmieci byle jak, zwłaszcza jeśli mam obok siebie 10 koszy do wyboru do koloru!!!!!!!!Jest to dla mnie doprawdy zaskakujące, że pojawia mi się piana na ustach, jak widzę coś takiego. Nie spodziewałabym się po sobie tak gwałtownych reakcji, zwłaszcza, że w stołówce regularnie używam jednorazowych pałeczek, co niektórzy przyjaźni środowisku znajomi mają mi za złe;-)
A wszystko zaczęło się od tego, że odkąd wprowadziłam się do mojego mieszkania, administracja regularnie zaczęła w windzie przypinać ogłoszenia o tym, jak strasznie nieporządnie i nie podług reguł wyrzucamy śmieci i że jeśli kogoś złapią to będą pieniężne kary, etc. Dostałam też cały podręcznik po japońsku od firmy wynajmującej mi mieszkanie, a wszystko po to, żebym dostosowała się do japońskich reguł i funkcjonowała w symbiozie z systemem gomi bunbetsu czyli segregacji śmieci (system ten w Japonii jest równie skomplikowany jak fizyka kwantowa, zdawałoby się, a może nawet bardziej =P). Nie można np. wyrzucać śmieci w plastikowych workach z Carrefoura (chociaż to właśnie był zawsze mój sposób recyklingowania plastikowych toreb i wydawał mi się całkiem zmyślny i przyjazny środowisku) - trzeba kupić piekielnie drogie (jedna paczka 10 worków na śmieci to około 17 PLN) worki na śmieci sygnowane przez urząd miasta (nie można, Broń Boże, użyć worków z pobliskiego miasta, nawet jeśli sklep z nimi jest dużo bliżej i wydawałoby się to logiczniejsze). Nie można wyrzucać butelek plastikowych nie umywszy ich wcześniej. Jak się chce wyrzucić dużą, starą lampę, na ten przykład, to trzeba kupić specjalny kupon i zapłacić za "wywóz dużego śmiecia" (tę historię znają wszyscy, którzy czytali Bruczkowskiego - nie jest ona wyssana z palca, bynajmniej!). I tak dalej, i tym podobne...No więc najpiew się trochę pooburzałam, a potem postanowiłam się dostosować i teraz butelki noszę gdzie indziej, plastik wyrzucam do jedych drogich worków, śmieci palne do drugich drogich worków, puszki, szkło, papier - wszystko osobno i umyte. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy się zorientowałam, że moi sąsiedzi mają gdzieś WIELKIE JAPOŃSKIE REGUŁY ŻYCIA SPOŁECZNEGO i że choć ja się dostosowałam najlepiej jak umiałam, oni - o zgrozo! - wyrzucają plastikowe butelki razem z innymi śmieciami w pierwszych lepszych plastikowych workach. Że co?!????????????????????????????????????????????????????????????Niech mnie kule bują, co to za double standards!?!!?!!?!!!!???

Było to jedno z moich największych rozczarowań wielką i wspaniałą kulturą japońską odkąd tu przyjechałam, muszę przyznać. Odkrycie dwulicowości japońskiego systemu reguł, który charakteryzuje się tym, że reguł trzeba przestrzegać, ale kiedy nikt nie patrzy można mieć je gdzieś. Nic to, że w urzędzie nikt mi nie wyrządzi najmniejszej przysługi, jeśli jest wbrew najmniejszej urzędowej regule (bo wszyscy patrzą ze swoich cubicles!!!!!!!), śmieci można wyrzucać, nie przejmując się regułami, niech się nimi Gajdzin przejmuje! Na takie sposób myślenia, gajdzin, a raczej gajdzinka, reaguje dość agresywnie...Poprzysięgając dogrobową zemstę tym, ktorzy wymagają ode mnie japońskości i japońskiego modelu zachowania na wszystkich płaszczyznach społecznych, sami czasem mając go głęboko w.....Ufff, wyżyłam się, pisząc tego posta, mogę teraz powrócić do japońskiej uprzejmości, kłaniania się sąsiadom i nieprześladowania japońskiej młodzieży....Do czasu, aż kolejnemu sąsiadowi znów się rozsypie worek ze śmieciami...

Epilog: Nie przykleiłam tego dnia sąsiadom kartek z pogróżkami na drzwiach, bo kiedy wróciłam do domu zastałam korytarz posprzątany...musieli chyba gdzieś wyczytać, do czego zdolna jest rozgniewana Polka;-)

niedziela, 16 maja 2010

5月16日 czyli najkrótszy wpis w historii bloga

Dziś są 30-te urodziny mojej siostry i chciałam z tej okazji napisać dla niej coś fajnego, ale po głębszym namyśle zdecydowałam inaczej... Sis, wejdź na ten link www.youtube.com/watch?v=KygHsLDDzp0 na youtubie, a znajdziesz tam mały prezent (jeśli link nie działa, to możesz wejść przez moje konto: driinminoh). And a happy, happiest birthday to you!!!!

Moja Siostra, lat 6


piątek, 7 maja 2010


5月8日 czyli post z na wpoły skrywaną agendą ;)))

podtytuł: things which recently made me feel inspired, safe and good about myself and the world outside or just things which made me laugh out loud!!!

Ostatnio miałam taki dobry wiosenny czas, gdzie dużo małych, fajnych rzeczy robiłam i wieloma rzeczami byłam zajęta (szkoła, próba wejścia na japoński rynek pracy, choćby jako kelnerka we włoskiej knajpie na mojej ulicy;), przez co nie miałam za bardzo czasu na pisanie. Maile, blog, nawet mój pamiętnik od dwóch mniej więcej miesięcy pokrywają się kurzem, a ja się zastanawiam, czy to dobrze, czy źle. Dobrze, bo czasem jak długo nic nie piszę to znaczy to po prostu, że bardziej przeżywam czy robię jakieś rzeczy, jestem hiperaktywna i nie mam po prostu wystarczająco dużo takiego spokojnego czasu "do marnowania" na pisanie (don't get me wrong, "czas marnowany" to some of the best time you can have!). Jest też jednak tak, że czasem nie piszę, bo mam wrażenie, że powinnam pisać o czymś niezwykle ciekawym, żeby to nie było takie "pointless private exposure' ;) A czasem przez długi, długi czas nic takiego niezwykle niezwykłego mi się w Japonii nie przydarza. Albo i przydarza, ale wątpię, żeby dla kogokolwiek poza mną było to aż tak porywające i fascynujące. The point af all this introduction being: nie mam żadnej fascynującej opowieści z pogranicza kultur, ale jakoś tak próżnie tęsknię za jakimiś komentarzami i aktywnością blogową (wow, who would have thought zaledwie rok z kawałkiem temu, kiedy idea bloga wydawała mi się mocno odstraszająca?), więc postanowiłam w bardzo leniwy sobotni poranek powklepywać parę rzeczy, które są ostatnio odpowiedzialne za przepływ dobrej energii w moim mikrokosmosie. Jeśli ktokolwiek z was odczuwa potrzebę przeżycia momentu czasem bardzo zabawnej, czasem wzruszającej, a czasem trochę tandetnej (jak każda rzecz, która nam pomaga:) inspiracji, please DO explore one of the following....

W kolejności odkrywania...

1) Andre Agassi, "Open"

Tak, wiem, ktoś komu kompletnie wisi, co to jest wielki szlem albo w którym roku numerem jeden na świecie był Andre a w ktorym Pete, pozostanie obojętny na urok tej książki niezależnie od tego, co o niej powiem. Tak to już jest ze sportem., I guess. Jeśli jakaś dziedzina sportu nie pasjonuje cię do tego stopnia, że jesteś w stanie zarywać noce byle tylko obejrzeć mecz na żywo, są raczej małe szanse, że rozmowa, film, czy książka na ten temat kiedykolwiek dostarczą ci minimalnej choć przyjemności. Dlatego godząc się z góry z perspektywą porażki (zdziwiłabym się bardzo, gdyby po mojej laudacji po tę książkę sięgnął ktoś, kto nie przepada za tenisem....how about proving me wrong, hm? anyone?), powiem po prostu tyle: this book rocked my world!
Nobody's perfect....;)

"Even if it's not your ideal life, you can always chose it. No matter what your life is, chosing it changes everything."

"This is the only perfection there is, the perfection of helping others. This is the only thing we can do that has any lasting value or meaning. This is why we're here. To make each other feel safe."

A funny one z dedykacją dla wszystkich równie uroczych control-freaków:

"Perry orders chicken parmesan. Brad looks at Perry with disgust. Bad call, he says. The waiter stops writing. What you want to do, Brad says, is order a chicken breast, seperate, then order all your mozarella and sauce on the side. See, that way the chicken breast is fresh, not soggy, plus you can control your chicken-to-cheese-and-sauce ratio."

I na koniec cute & funny cytat na temat związku Andre ze Steffi Graff (one of my greatest women heros of all time!!!):

"My father insists he's not the least bit slighted by not getting an invite. He doesn't want an invite. The last thing he wants to do is to attend a wedding. He doesn't like weddings. He doesn't care where or when or how I make Stefanie my wife, he says, so long as I do it. She's the greatest women's tennis player of all time, he says. What's not to like?"

("Beef - good, custard - good, what's not to like?" dla tych którzy są fanami "Friendsów":)

2) "Modern family" , Abc productions (2009)

Rewelacyjny amerykański serial, na razie chyba nie aż tak powszechnie znany, ale wróżę mu świetlaną przyszłość, bo po obejrzeniu trzech pierwszych odcinków (dla zachęty dodam, że są bardzo krótkie i nie wymagają wolnego wieczoru) zwijałam się ze śmiechu, a to mi się wcale często nie zdarza (ci co mieli szansę oglądać ze mną seriale wiedzą, że jak wszystkich śmieszy coś np. we "Friendsach" to nawet jak mnie to też śmieszy, nie śmieję się raczej na głos). No więc jeśli ktoś chce zobaczyć, co sprawia, że śmieję się bardzo, ale to bardzo głośno, musi obejrzeć parę pierwszych odcinków. A później, jestem przekonana, w dwa dni mniej więcej nadgoni cały pierwszy sezon do najnowszych odcinków (sprzed paru dni). Temu serialowi nie można się oprzeć, jest całkowicie abstrakcyjny i zabawny i nadający się absolutnie dla każdego. Jeśli ktoś z was się skusi, napiszcie koniecznie, jak wrażenia =D

www.flickpeek.com/tv-shows/Modern-Family_2009/

Mam nadzieję, że moje linki się czasem otwierają (do they???), to jest strona, na której są linki do miejsc w sieci, gdzie można obejrzeć odcinki tego serialu za darmo i bez torrentów. Polecam Megavideo.

3) Randy Paush, "The Last Lecture"

Teraz będzie z innej beczki...Gdy próbowałam znaleźć jakieś materiały do ćwiczenia na zajęcia z tłumaczenia ustnego na japoński, znalazłam coś, co zainspirowało mnie w moich poszukiwaniach nowych rozwiązań problemu pod tytułem "Co mam zrobić, jeśli nie doktorat w Japonii???" (jak ktoś ma jakieś sugestie dotyczące tego problemu, they are more than welcome!). Idea samych wykładów jest bardzo fajna: ponoć ktoś na jakimś amerykańskim uniwersytecie wymyślił cykl wykładów pod takim właśnie tytułem i zaprosił różnych naukowców, żeby wygłosili swój "ostatni wykład" opowiadając w nim o tym, o czym chcieli by opowiedzieć studentom, gdyby wiedzieli, że mają możliwość wygłoszenia tylko jednego, ostatniego wykładu. Z wielu przyczyn ten akurat wykład, do którego link podaję poniżej, stał się najbardziej znanym z całego cyklu.

(sponsorowany link, więc można obejrzeć całe godzinne wideo na youtube)

www.youtube.com/watch?v=ji5_MqicxSo

4) "I can do better that your children"

A to trochę w ramach żartu na koniec. Znalazłam to dziś rano, wklejone jako link na stronę pod tytułem "things that always make me feel better". I faktycznie, obejrzałam i it did make me feel better. dedykuję ten króciutki filmik wszystkim, którzy na wystawie sztuki współczesnej mruczą pod nosem "nawet ja namalowałbym to lepiej!". Tak gwoli wyjaśnień, ja bardzo lubię dziecięce rysunki, ale i tak uważam, że te komentarze są po prostu bardzo śmieszne...

www.youtube.com/watch?v=CveUT7TWtWQ

I to by chyba było na tyle...Jeśli ktoś z czytających tego posta obejrzał, przeczytał albo wysłuchał ostatnio czegoś inspirującego, zabawnego, automatycznie poprawiającego humor, niech się ze mną koniecznie podzieli!!! A jeśli kogokolwiek z Was zainspiruje lub po prostu rozśmieszy którekolwiek z powyższych, będę przeszczęśliwa!

Papa!