sobota, 15 stycznia 2011

2011...


1月16日 czyli o tym, co może przynieść dzisiaj... ?

(w przeciwieństwie do tego, co może przynieść przyszłość)
aka
"I came here to make mistakes"

Dziesięć lat temu nie miałam najmniejszego pojęcia, że mogą się moje koleje życiowe tak potoczyć, że będę dziś w Japonii...Wtedy nie interesował mnie żaden, najmniejszy nawet element Wielkiej i Wspaniałej Kultury Japońskiej (drobna ironia zamierzona;-). O ile dobrze pamiętam, marzyłam wtedy o odległej (od Wrocławia patrząc) i wspaniałej (bo na swój sposób jedynej w Polsce, przynajmniej jeśi chodzi o francuski) Lingwistyce Stosowanej albo o wyjeździe do Francji. Pamiętam z jaką determinacją przerabiałam pytania na egzamin wstępny na lingwistykę i nie przypuszczałam nawet, że to właśnie ta gorliwość zupełnie przypadkiem doprowadzi mnie do Japonii (japońskiego mogłam się przez dwa lata uczyć za darmo ze względu za dobre miejsce z egzaminów wstępnych, gdyby nie ten zbieg okoliczności wybrałabym - jak wszyscy wiedzą! - włoski).

Ale nawet rok temu nie przewidziałabym, gdzie będę dzisiaj, w sensie może nie tyle fizycznym, co myślowo-decyzyjnym. Rok temu snułam plany doktoratu, a jeśli nie doktoratu to na pewno kontynuacji edukacyjnej ścieżki w Japonii. Bo przecież stypendium jest dobre. Bo to taka wielka szansa, której nie wolno zmarnować. Bo skoro nie wiem tak naprawdę, co jest moją ścieżką, to może lepiej zostać na ścieżce, na której wszyscy (poza moją japońską promotor) mnie "widzą" ? Po raz pierwszy chyba w życiu zmieniałam decyzje co do swojej przyszłości co miesiąc prawie, a czasem może i co tydzień. Wiem, wiem, wolność wyboru to piękna rzecz, but believe me, może też człowieka za duża wolność wyboru i za mała znajomość siebie doprowadzić do szału. Jedyne co mnie pocieszało w chwilach wyrzucania sobie niezdecydowania, niekonsekwencji i nieumiejętności podejmowania jakichkolwiek wiążących decyzji było zdanie pewnego Niemca, kolegi Kuby z czasów poprzedniego stypendium. Mawiał on był, w kontekście być może i lingwistycznym, aczkolwiek do mnie to zdanie najbardziej przemawia w jego filozoficznym wymiarze:

"I came here to make mistakes"
("Przyjechałem tu po to, żeby popełniać błędy")

Wspierając się mądrością tego zdania, ku zaskoczeniu wszystkich, także (a może najbardziej) siebie samej podejmowałam w zeszłym roku bardzo różne decyzje (doktorat - nie doktorat, Osaka - nie Osaka, Tokio - nie Tokio, Japonia - nie Japonia, powrót do Polski - wyjazd jeszcze gdzieś indziej). Niekoniecznie wszystkie te decyzje, czy też raczej szarpanie się między skrajnie różnymi decyzjami, było "błędami". Było raczej pozwoleniem sobie na błędy i na zaakceptowanie faktu, że czasem może do dobrej decyzji dochodzi się właśnie tak, a nie inaczej, nawet jeśli każdy chciałby po prostu wstać rano z łóżka, spojrzeć w serce (albo do głowy, podług indywidualnych preferencji) i od razu, bez cienia wątpliwości wiedzieć co jest tą DOBRĄ decyzją.

Ale (i tu będzie Pocket Psychology Moment nr 2), jak mawia z kolei dobry kolega Maurycy:

"- How do you make good decisions? /Jak się podejmuje dobre decyzje?/
- Through experience. /Na podstawie doświadczenia./
- And how do you get experience? /A jak się zdobywa doświadczenie?/
- By making bad decisions." /Podejmując złe decyzje./ ;-)

Dlaczego piszę teraz tyle o tych decyzjach? Bynajmniej nie z powodu postanowień noworocznych. Po prostu, rok 2010 nie wyczerpał mojego potencjału zmagania się z decyzjami i oto walka kontynuowana jest dalej w roku 2011. A jako że może nie wszyscy zaglądający tutaj wiedzą o moich relatywnie nowych decyzjach, postanowiłam coś o nich napisać w pierwszym noworocznym wpisie.

Przełom roku 2010/2011 umocnił we mnie decyzje, do których dojrzewałam od września/października. Nie będę robić doktoratu, a przynajmniej na pewno nie teraz i nie w Japonii. Pod koniec marca albo wrócę do Polski, albo zostanę, żeby popracować trochę w Japonii. Obecnie zmagam się z wysyłaniem CV, listów motywacyjnych, nakłanianiem mojej profesor do tego, że może jednak może o mnie napisać dwa dobre słowe w liście polecającym (niezmiernie trudne zadanie, kto by pomyślał?!?), etc. Dostałam jak na razie jedną wstępną propozycję pracy, ale staram się o jeszcze kilka innych prac, więc zobaczymy, w którym kierunku to wszystko pójdzie. Jedno jest pewne, to co wydaje mi się dzisiaj, że będę robić za rok, na pewno nie jest tym, co jednak będę robić.

I tym filozoficznym akcentem...Ściskam najmocniej i noworocznie (mimo, że już półmetek stycznia) każdego, kto się tutaj zabłąka.

***

Private message nr 1: Zagat, zaglądasz jeszcze czasem? Brakuje mi Twoich komentarzy i w ogóle wieści od Ciebie po Indiach!!! Macie gdzieś może zdjęcia albo coś, tak żebym mogła sobie obejrzeć i się pozachwycać? :)

Hmm...więcej mam takich privatów, bo z wieloma osobami nie miałam kontaktu od ostatniej wizyty w Polsce. Więc może zamiast zamieszczać WSZYSTKIE tutaj napiszę tylko: maile w drodze, a kto chciałby mnie ponaglić (bo trzeba!) to najlepiej niech mnie wypatruje na skypie:)))

***

P.S. Zdjęcie tytułowe pochodzi z mojej mini wyprawy do Korei, gdzie w grudniu towarzyszyłam Janie przez trzy dni (ona pracowała tam na takiej dużej konferencji). Jeśli ktoś ma ochotę obejrzeć nasze wspólne zdjęcia z Korei to poniżej linki do zdjęć Jany na Flickrze:

http://www.flickr.com/photos/meninajana/sets/72157625658797390/
(dzień pierwszy)
i
(dzień drugi)
http://www.flickr.com/photos/meninajana/sets/72157625533331853/