piątek, 3 czerwca 2011

6月4日 czyli o pracy i zabawie w jednym...

(aka hisashiburi no posuto: )


Nie pisałam od dwóch miesięcy....Odkąd zaczęłam pracę. A to dlatego, że od tegoż momentu mój tydzień dzieli się na: 1) szkołę plus 2) błogosławienie wynalazku weekendu ;) Wiem, jeśli chodzi o to ostatnie, jestem spóźniona w stosunku do wszystkich moich przyjaciół, rodziny, znajomych, etc...No ale prawda jest taka, że po raz pierwszy w życiu pracuję pięć dni w tygodniu, wstając codziennie o 6 rano....Comes Friday, akceptuję każdą propozycję wyjścia, jedzenia "na mieście" (czytaj u naszego małomiasteczkowego Hindusa, chociaż nie tylko;) , cieszenia się pogodą na dworze...A to dlatego, że wiem już to, co odkryli przede mną wszyscy czytający tego bloga (tak myślę;D )...że weekend minie błyskawicznie szybko i w poniedziałek rano znowu trzeba będzie iść do pracy. Akurat tak się składa, że moje poniedziałki są jeszcze o tyle dobre, że mam wtedy klasy licealne, dużo bardziej zdyscyplinowane niż moje klasy gimnazjalne (Japońska młodzież jest taka sama jak każda inna - to uwaga dla tych, którzy - jak i ja parę miesięcy temu - wyobrażają sobie, że młode Japończyki mówią do mnie sensei i z uwagą łowią każde padające z moich ust słowo (i jeszcze je rozumieją i robią, co trzeba. Otóż: nie!). Ale mimo wszystko, co tydzień przygnębia mnie nieco fakt, że doba ma za mało godzin a weekend jest zdecydowanie za krótki. Czterodniowy weekend to dla mnie optimun, do tego wniosku doszłam ostatnio. Na dodatek, ostatnio wyjątkowo dużo miałam spotkań i wspólnie obchodzonych uroczystości ze znajomymi z akademika i nie tylko (jak widać na zdjęciach). Moja siostra śmieje się ze mnie, że nadrabiam teraz nastoletnie lata. Coś w tym może jest...Myślę, że w wieku 18 lat byłam dużo bardziej poważna i dużo mniej "towarzyska" niż w wieku 28. Ale temu głównie sprzyjało życie w akademiku, które wkrótce zakończę (za dwa tygodnie przeprowadzam się tymczasowo do Zori i Johna, do samego downtown Osaki - to będzie duże wyzwanie...porzucić moje pola ryżowe, góry i małomiasteczkowy spokój moich dotychczasowych miejsc zamieszkania). Tak więc zanim znów porwie mnie wir praca-przeprowadzka-egzaminy w szkole, kilka zdjęć dokumentujących moje ostatnie dwa miesiące. W tytule posta napisałam "o pracy i zabawie", ale w sumie zdjęcia dokumentują głównie drugą część tytułu. Z pracy zdjęć za bardzo nie mam, mam za to kilka ciekawych cytatów, które na pewno zamieszczę, jeśli nie w tym poście, to w następnym!
A tymczasem - zdjęcia wielkanocne i nie tylko...(powyżej zdjęcie z tegorocznego hanami)


















Elias - mój kolega Libańczyk (pierwszy Chrześcijanin z Bliskiego Wschodu, jakiego poznałam w życiu, bardzo ciekawe połączenie!) przy naszym wielkanocnym stole.











Nasze wielkanocne polsko - bułgarsko-libańskie śniadanie.














Ja i Zori, u której znów obchodziliśmy Święta.










Ja i Emel, moja przesympatyczna koleżanka Turczynka, która śmieje się (uwaga!) głośniej od mojej siostry (Sis, mam nadzieję, że się nie pogniewasz;). Za to ją ubóstwiam! Również za nieposkromiony apetyt :)))




Ja i mój najlepszy akademikowy kolega - Mehdi (Algierczyk). Głowę bym za niego oddała!!! Mehdi poratował mnie, kiedy chorowałam na grypę, jest też jedną z najbardziej uczynnych i najsympatyczniejszych mężczyzn jakich poznałam w życiu. Nigdy nie widziałam go jeszcze w złym humorze i bez uśmiechu na twarzy (akurat do zdjęcia chciał chyba zrobić jakąś śmieszną minę, ale Emel pstryknęła za szybko albo za późno i wygląda trochę śmiesznie).




Urodziny Emel (znów, knajpa meksykańska;) i wszyscy krewni i znajomi z akademika. Od lewej: Davood (Jordańczyk), mąż siedzącej obok Ady (sic!) z Peru; Emel, Tania, Elias, głowa Juana z Panamy, Mehdi, ja i Gustavo (Meksykanin). Drugi Jordańczyk (Abdul) robi zdjęcie. Mieszanka blisko-wschodnio-latynoamerykańsko-europejska.
W Japonii naprawdę można spotkać świat w pigułce :)


Na dziś to tyle, bo w ramach weekendowego ogarniania rzeczywistości chciałabym jeszcze poodpisywać na maila, poczatować na skypie z rodziną i nie tylko (kto dziś będzie, ma dużą szansę mnie spotkać: dri_in_minoh (mój skypowy nick) i pocieszyć się, że wreszcie do Japonii przychodzi lato i temperatury około 30 stopni (nie dość że zima była rekordowo długa, to jeszcze wiosna była zimna!!!Wolę 38 stopni i wilgotność 90 procent!!! Tak, aż tak się mieniłam ;)

Jeśli ktoś tu jeszcze zagląda (przepraszam wszystkich za zaniedbanie zarówno korespondencji mailowej, jak i bloga!), zostawcie ślad, proszę! Bardzo się z tego ucieszę!!!

Uściski!

Adorianna - sensei =P (tak mówią na mnie w szkole tylko inni nauczyciele!!!)