sobota, 5 lutego 2011

2月8日 czyli parę słów o miłości od pierwszego wejrzenia...

Zakochać się od pierwszego wejrzenia wcale nie jest tak łatwo. Wiem z doświadczenia. Dużo łatwiej zakochać się od pierwszej rozmowy, od jakiegoś szczególnego gestu lub zachowania. Od skojarzenia lub kontekstu. Ale od samego tylko pierwszego wejrzenia? Nie wiem jak innym, ale mnie się raczej nie zdarza. Zdarzyło się ostatnio i przeszło natychmiast, jak tylko obiekt mojego zainteresowania (na marginesie: wyglądał wypisz wymaluj jak Ralph Fiennes!!!) otworzył usta (270 milionów Amerykanów i ponoć tylko 20% ma paszporty; czasami myślę, że powinni tę liczbę zredukować do 3% (>.<)). Zakochać się od pierwszego wejrzenia i nie odkochać w ciągu następnych 5 sekund, minut lub godzin nie zdarza się często. myślę. Zakochać się od pierwszego wejrzenia z wzajemnością zdarza się jeszcze rzadziej. Ale jednak się zdarza.

Dzisiejszy post nie dotyczy - wbrew pozorom - mojego życia uczuciowego.
Po namyśle, sprostuję.
Dzisiejszy post nie dotyczy uczuć żywionych przeze mnie do jakichkolwiek animate objects.
Jak najbardziej dotyczy jednak mojej urban love story , która, jak każda słynna love story, zaczęła się od pierwszego spojrzenia...(z samolotu). A potem tylko się wzmogła.

Nie wiem czy to te masy śniegu (jakby wszędzie wzdłuż ulic poustawiane były gigantyczne, równo obcięte śnieżarką (czy istnieje takie słowo jak śnieżarka?) kawałki tortu bezowego (one of my absolute favourites, btw)), czy ludzie ubrani wreszcie odpowiednio do pogody (w Osace panny noszą futrzane buty we wrześniu, kiedy jest 30 stopni, ale nie zimą, co z niewytłumaczalnych powodów drażni mnie niemiłosiernie, chyba jestem uczulona na głupotę albo coś w tym rodzaju), czy po prostu długo wyczekiwany Festiwal Śniegu (mała dygresja na temat: na swoim pierwszym roku na japonistyce moje pierwsze wypracowanie po japońsku nosiło tytuł: "Miejsce w Japonii, do którego chciałabym pojechać"; opisywałam w nim Hokkaido, argumentując bardzo logicznie: 1) bo chciałabym zobaczyć Festiwal Śniegu, 2) bo na Hokkaido nie ma karaluchów, 3) bo je się tam normalne rzeczy (ziemniaki))...Tak czy siak, Sapporo urzekło mnie od pierwszego wejrzenia (tak jak kiedyś Kobe, której to innej japońskiej miłości jestem wierna do dzisiaj:)) i właśnie o tym chciałam dzisiaj napisać. A jutro jadę zwiedzać skocznię małyszową i muzeum sportów zimowych.

Dla wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć Festiwal Śniegu (albo Sapporo), mała badge w prezencie:


62 Festiwal Śniegu (and believe me, nawet w Warszawie nie widziałam nigdy w mieście TYLE śniegu co dzisiaj w Sapporo, tu się dosłownie chodzi w tunelach ze śniegu)


Nie za dużo mnie widać, bo mi czapka spadła na oczy, ale widać, że się szczerze szczerzę :)))

4 komentarze:

  1. Sis, wpis oczywiście super, ale we want more!!! Więcej tekstu, więcej zdjęć i więcej wszystkiego, bo to co napisałaś tak bardzo rozbudziło ciekawość, że ciężko teraz wrócić do innych zajęć. W każdym razie liczę, że to nie ostatnia relacja z Sapporo i strasznie się cieszę, że tak Ci się tam podoba. Pewnie o-furu po chodzeniu w śniegu też ma inną wartość, co? Buziaczki i czekam na zdjęcie tuneli śniegowych. A

    OdpowiedzUsuń
  2. ...a co to za zwierze na lewo od balwanka na zdjeciu? Wyglada na gatunek bardzo endemiczny :) Pozdrowienia zza biurka. M

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wpis !!!!!! wysoko kontekstowy,
    nawet bardzo wysoko kotekstowy !!!!!!
    ponoc sa tam tez Polacy i rzezba Chopina !!!!
    a oprocz ziemniakow podaja coś do jedzenia do czego trzeba ubierac fartuchy zeby sie nie poobrudzic !!!!!!! ciekawe ?????? a kurtki włożyć do worka foliowego żeby nie nasiąknęly zapachem ??????
    pozdrawiamy z nart, ale sniegu malo.

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas też powinni taki festiwal organizować :)
    Śniegu zazwyczaj nie brakuje :) A jakie atrakcje przewidziano?
    Michał, to zwierzątko to świnko-misio w szaliku z przyciętym ogonem:)

    OdpowiedzUsuń