środa, 3 sierpnia 2011




Before...

And after...

8月3日czyli "where do I belong?"

Chciałam napisać od dłuższego czasu, ale dopóki nie zakończyłam przeprowadzek, pierwszego trymestru w szkole, krótkich (bo trzydniowych wakacji) nie bardzo znajdywałam czas na bloga. Aż nawet ja się za nim stęskniłam ;) Tak więc po dwumiesięcznej przerwie wpis specjalnie dla tych co nie zrażając się brakiem postów, od czasu do czasu tu zaglądali!

Na początek mały komentarz przeprowadzkowy, bo jeśli miałabym wymienić największe (poza pracą) zmiany w moim życiu z ostatnich paru miesięcy, przeprowadzka do centrum Osaki zajmuje czołowe miejsce na liście. Po trzech latach mieszkania w miejscach mniej lub bardziej (raczej bardziej) podmiejskich, wróciłam na łono BIG CITY. A konkretnie, półtora miesiąca temu przeprowadziłam się z pagórkowatej i zielonej Suity do samego centrum Osaki (od jednego z największych węzłów komunikacyjnych dzieli mnie jedna stacja pociągiem bądź 15 min na piechotę). Jeśli nie jest to jeszcze jasne, zdjęcia opatrzone tytułami "before" i "after" przedstawiają w sposób graficzny zmianę, jakiej doświadczyłam. Zdjęcie pierwsze to mój widok z okna z mojego drugiego pokoju w akademiku. Zdjęcie niżej to mój widok na "downtown", 2 minuty na piechotę od mojego obecnego lokum.

Paradoks polega na tym, że po tym, jak miesiącami tęskniłam za Warszawą i widokiem z okien na Górnośląskiej, za miejskimi światłami w nocy, za atmosferą, architekturą, a nawet zapachem wielkiego miasta, pierwszej nocy w Osace nie mogłam zmrużyć oka, tak dziwnie było znów słyszeć karetki i samochody, widzieć latarnie i światło w oknach budynku po drugiej stronie ulicy.

Po ponad miesiącu jest już dużo lepiej, przyzwyczaiłam się i do świateł i do hałasu, cieszę się znowu bliskością restauracji, knajp, sklepów i księgarni. A jednak kiedy jadę odwiedzać moich znajomych z akademika, mam wrażenie, że to jednak tam jest moje miejsce, nie tyle w akademiku, co na tym spokojnym i relatywnie mało zaludnionym skrawku Japonii. Miejsce, gdzie teraz mieszkam jest bardzo wygodne, od szkoły gdzie pracuję dzieli mnie zaledwie 20 minut pociągiem (wcześniej godzina). A jednak przywiązałam się do mojej "zielonej Japonii", do jej pól ryżowych i parków i zielonej pory deszczowej i pieruńsko głośnych cykad latem! I chociaż dobrze znów chodzić na spacery nad rzeką (tego bardzo mi brakowało), coś mi mówi, że może jednak nie jest raz na zawsze ustalone, gdzie się przynależy. Czy do wielkiego miasta, czy spokojnego przedmieścia. Całe swoje dotychczasowe, dwudziestoośmioletnie życie myślałam, że jestem "dzieckiem wielkiego miasta". I tak było, gdybym tylko mogła, mieszkałabym w Pałacu Kultury (jak Mama Kingi:)! A jednak trzy lata robią swoje i chociaż nie sądzę, żebym kiedykolwiek zamieszkała na prawdziwej wsi, nie wiem, czy mogę w dalszym ciągu nazywać się dzieckiem wielkiego miasta. Przypominają mi się słowa - cytat z mojego ulubionego filmu: "Dania stała mi się obca. A ja jej. Lecz wiedziałam, że kiedyś tam powrócę." (ciekawa jestem ile osób jest w stanie rozpoznać ten cytat...). Wielkie miasta stały mi się obce. A ja im. A może tylko temu jednemu? A może tylko przejściowo?
Tak czy siak, Wielka Zmiana. Nic na to nie poradzę, nie chciałam zdradzać swojej miłości do wielkich miast, zazwyczaj jestem dość uparcie wierna, tym razem jednak może ze mną dyskutować tylko ktoś, kto widział jak wygląda pora deszczowa w połączeniu z polami ryżowymi (oj, zatęskniłam właśnie za Bali!).

Na koniec zdjęcie upamiętniające moją wyprowadzkę z akademika...

Moje wyprowadzkowe śniadanie i jego goście:
(od lewej: Ignat - Szwed rosyjskiego pochodzenia, Ahmet - Turek, Yuri - Japonka, Juan z Panamy, Jennifer z Teksasu, Abdul - Jordańczyk, ja, (nade mną) Elias - Libańczyk, (obok mnie) Tania z Kazahstanu, Kuba, Emel i Mehdi)

To był naprawdę miły moment. Kiedy na jesieni zeszłego roku wprowadzałam się do drugiego już akademika w Japonii nie sądziłam, że poznam tam tylu ciekawych ludzi!!!I że po raz pierwszy w życiu tyle osób będzie gotować dla mnie, a nie na odwrót ;) To była naprawdę niesamowite doświadczenie!

Jeśli ktoś tu zajrzy, niech zostawi ślad, w trakcie wakacji postaram się trochę bloga "odkurzyć", ale w tym celu potrzebni są mi również czytelnicy :)

Do usłyszenia!

10 komentarzy:

  1. Sis,
    jako jedna z osób która zagląda na bloga codziennie (a nawet kilka razy dziennie) z nadzieją, że coś się tu pojawi bardzo bardzo się cieszę, że coś tu jest!!! I tym bardziej się cieszę, że zamierzasz bloga odkurzyć w czasie wakacji - the blog and its readers deserve that!

    A co do innych kwestii to:
    - before and after faktycznie robi wrażenie i nigdy bym nie pomyślała, że wyrośniesz z bycia dzieckiem wielkiego miasta... chociaż ja też ostatnio miałam fazę, że pomieszkałabym chętniej gdzieś bliżej centrum miasta, ale jak dwa weekendy poleżałam na słońcu w ogródku to doceniłam swoje suburbs ;)
    - niestety nie rozpoznaję cytatu o Danii i jest mi z tego powodu wstyd bo powinnam wiedzieć jaki jest Twój ulubiony fim :( Bad Sister (me)!
    - a wyprowadzkowe śniadanie wygląda bardzo zmacznie i bardzo wielokulturowo ;) najlepszy jest ten szwed rosyjskiego pochodzenia z japońskimi znaczkami na koszulce - how much more multinational can you be?
    To tyle na dziś, czekam na kolejne wpisy wakacyjne - ktoś mi musi uprzyjemniać summer in the city!
    A

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrowienia poprzeprowadzkowe od szwagra, ja tez wlasnie sie przeprowadzilem z moim biurem

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze i bez ogródek: ja najchętniej mieszkałabym w samym centrum samego centrum - choćby w karetce, choćby pod mostem (hm, może nie przesadzajmy...). Nie lubię, kiedy po 20 minutach spaceru w dowolnym kierunku "miasto" nagle się kończy, a wszyscy jego mieszkańcy znają i omawiają każdy szczegół mojego życia. Lubię światła w nocy i szum ulicy za oknem. Lubię obcych ludzi dookoła, bezimiennych, jednorazowych. Lubię możliwości na wyciągnięcie ręki. Mogę wymieniać jeszcze długo. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja wiem, ja wiem! Pozegnanie z Afryka!:)

    Gratuluje przeprowadzki:) Ja nie moge sie doczekac, zeby uciec na wies. Albo przynajmniej do miasta wielkosci Wroclawia i z ta sama atmosfera;) I wiem, ze potem tez bede tesknic za energia, tempem i halasem ulic Londynu.

    Powodzenia Adus! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. no tak, faktycznie, pożegnanie z Afryką - a mi się ta Dania kojarzyła tylko z Hamletem...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kajka, hahaha!!! Super, odpowiedz prawidlowa!!! A co do reszty to ja sie zgadzam: jest za co kochac wielkie miasta!!! No ale jednak porobilo mi sie tak, ze pokochalam i przedmiescia ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawy blog, przekopałam i przeczytałam wszystko od samego początku :) Komentuję, co by było wiadomo, że masz więcej czytelników, niż się wydaje ;)
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  8. Aduś, oczywiście, że nigdy nie jest ustalone, gdzie się przynależy, zasada jest taka, że sama się przynależasz tam, gdzie chcesz ;)
    Zgłaszam obecność, wierną i stęsknioną, a także akces do grupy przeprowadzkowej (w biurze, z 5tego na 6te piętro, ale zawsze ;).
    Gorące pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda, że już nie piszesz :(. Dopiero trafiłam na Twojego bloga

    OdpowiedzUsuń
  10. Droga Adrianno :-) cieszę się, że trafiłam na Twój blog. Niebawem go poczytać dokładniej.
    Tymczasem jakiś czas temu ogłosiłam wyniki konkursu, ale chyba Ci umknęły :-) Wygrałaś Haru ichiban. Proszę Cię o dane do wysyłki na maila :-)

    OdpowiedzUsuń