piątek, 7 maja 2010


5月8日 czyli post z na wpoły skrywaną agendą ;)))

podtytuł: things which recently made me feel inspired, safe and good about myself and the world outside or just things which made me laugh out loud!!!

Ostatnio miałam taki dobry wiosenny czas, gdzie dużo małych, fajnych rzeczy robiłam i wieloma rzeczami byłam zajęta (szkoła, próba wejścia na japoński rynek pracy, choćby jako kelnerka we włoskiej knajpie na mojej ulicy;), przez co nie miałam za bardzo czasu na pisanie. Maile, blog, nawet mój pamiętnik od dwóch mniej więcej miesięcy pokrywają się kurzem, a ja się zastanawiam, czy to dobrze, czy źle. Dobrze, bo czasem jak długo nic nie piszę to znaczy to po prostu, że bardziej przeżywam czy robię jakieś rzeczy, jestem hiperaktywna i nie mam po prostu wystarczająco dużo takiego spokojnego czasu "do marnowania" na pisanie (don't get me wrong, "czas marnowany" to some of the best time you can have!). Jest też jednak tak, że czasem nie piszę, bo mam wrażenie, że powinnam pisać o czymś niezwykle ciekawym, żeby to nie było takie "pointless private exposure' ;) A czasem przez długi, długi czas nic takiego niezwykle niezwykłego mi się w Japonii nie przydarza. Albo i przydarza, ale wątpię, żeby dla kogokolwiek poza mną było to aż tak porywające i fascynujące. The point af all this introduction being: nie mam żadnej fascynującej opowieści z pogranicza kultur, ale jakoś tak próżnie tęsknię za jakimiś komentarzami i aktywnością blogową (wow, who would have thought zaledwie rok z kawałkiem temu, kiedy idea bloga wydawała mi się mocno odstraszająca?), więc postanowiłam w bardzo leniwy sobotni poranek powklepywać parę rzeczy, które są ostatnio odpowiedzialne za przepływ dobrej energii w moim mikrokosmosie. Jeśli ktokolwiek z was odczuwa potrzebę przeżycia momentu czasem bardzo zabawnej, czasem wzruszającej, a czasem trochę tandetnej (jak każda rzecz, która nam pomaga:) inspiracji, please DO explore one of the following....

W kolejności odkrywania...

1) Andre Agassi, "Open"

Tak, wiem, ktoś komu kompletnie wisi, co to jest wielki szlem albo w którym roku numerem jeden na świecie był Andre a w ktorym Pete, pozostanie obojętny na urok tej książki niezależnie od tego, co o niej powiem. Tak to już jest ze sportem., I guess. Jeśli jakaś dziedzina sportu nie pasjonuje cię do tego stopnia, że jesteś w stanie zarywać noce byle tylko obejrzeć mecz na żywo, są raczej małe szanse, że rozmowa, film, czy książka na ten temat kiedykolwiek dostarczą ci minimalnej choć przyjemności. Dlatego godząc się z góry z perspektywą porażki (zdziwiłabym się bardzo, gdyby po mojej laudacji po tę książkę sięgnął ktoś, kto nie przepada za tenisem....how about proving me wrong, hm? anyone?), powiem po prostu tyle: this book rocked my world!
Nobody's perfect....;)

"Even if it's not your ideal life, you can always chose it. No matter what your life is, chosing it changes everything."

"This is the only perfection there is, the perfection of helping others. This is the only thing we can do that has any lasting value or meaning. This is why we're here. To make each other feel safe."

A funny one z dedykacją dla wszystkich równie uroczych control-freaków:

"Perry orders chicken parmesan. Brad looks at Perry with disgust. Bad call, he says. The waiter stops writing. What you want to do, Brad says, is order a chicken breast, seperate, then order all your mozarella and sauce on the side. See, that way the chicken breast is fresh, not soggy, plus you can control your chicken-to-cheese-and-sauce ratio."

I na koniec cute & funny cytat na temat związku Andre ze Steffi Graff (one of my greatest women heros of all time!!!):

"My father insists he's not the least bit slighted by not getting an invite. He doesn't want an invite. The last thing he wants to do is to attend a wedding. He doesn't like weddings. He doesn't care where or when or how I make Stefanie my wife, he says, so long as I do it. She's the greatest women's tennis player of all time, he says. What's not to like?"

("Beef - good, custard - good, what's not to like?" dla tych którzy są fanami "Friendsów":)

2) "Modern family" , Abc productions (2009)

Rewelacyjny amerykański serial, na razie chyba nie aż tak powszechnie znany, ale wróżę mu świetlaną przyszłość, bo po obejrzeniu trzech pierwszych odcinków (dla zachęty dodam, że są bardzo krótkie i nie wymagają wolnego wieczoru) zwijałam się ze śmiechu, a to mi się wcale często nie zdarza (ci co mieli szansę oglądać ze mną seriale wiedzą, że jak wszystkich śmieszy coś np. we "Friendsach" to nawet jak mnie to też śmieszy, nie śmieję się raczej na głos). No więc jeśli ktoś chce zobaczyć, co sprawia, że śmieję się bardzo, ale to bardzo głośno, musi obejrzeć parę pierwszych odcinków. A później, jestem przekonana, w dwa dni mniej więcej nadgoni cały pierwszy sezon do najnowszych odcinków (sprzed paru dni). Temu serialowi nie można się oprzeć, jest całkowicie abstrakcyjny i zabawny i nadający się absolutnie dla każdego. Jeśli ktoś z was się skusi, napiszcie koniecznie, jak wrażenia =D

www.flickpeek.com/tv-shows/Modern-Family_2009/

Mam nadzieję, że moje linki się czasem otwierają (do they???), to jest strona, na której są linki do miejsc w sieci, gdzie można obejrzeć odcinki tego serialu za darmo i bez torrentów. Polecam Megavideo.

3) Randy Paush, "The Last Lecture"

Teraz będzie z innej beczki...Gdy próbowałam znaleźć jakieś materiały do ćwiczenia na zajęcia z tłumaczenia ustnego na japoński, znalazłam coś, co zainspirowało mnie w moich poszukiwaniach nowych rozwiązań problemu pod tytułem "Co mam zrobić, jeśli nie doktorat w Japonii???" (jak ktoś ma jakieś sugestie dotyczące tego problemu, they are more than welcome!). Idea samych wykładów jest bardzo fajna: ponoć ktoś na jakimś amerykańskim uniwersytecie wymyślił cykl wykładów pod takim właśnie tytułem i zaprosił różnych naukowców, żeby wygłosili swój "ostatni wykład" opowiadając w nim o tym, o czym chcieli by opowiedzieć studentom, gdyby wiedzieli, że mają możliwość wygłoszenia tylko jednego, ostatniego wykładu. Z wielu przyczyn ten akurat wykład, do którego link podaję poniżej, stał się najbardziej znanym z całego cyklu.

(sponsorowany link, więc można obejrzeć całe godzinne wideo na youtube)

www.youtube.com/watch?v=ji5_MqicxSo

4) "I can do better that your children"

A to trochę w ramach żartu na koniec. Znalazłam to dziś rano, wklejone jako link na stronę pod tytułem "things that always make me feel better". I faktycznie, obejrzałam i it did make me feel better. dedykuję ten króciutki filmik wszystkim, którzy na wystawie sztuki współczesnej mruczą pod nosem "nawet ja namalowałbym to lepiej!". Tak gwoli wyjaśnień, ja bardzo lubię dziecięce rysunki, ale i tak uważam, że te komentarze są po prostu bardzo śmieszne...

www.youtube.com/watch?v=CveUT7TWtWQ

I to by chyba było na tyle...Jeśli ktoś z czytających tego posta obejrzał, przeczytał albo wysłuchał ostatnio czegoś inspirującego, zabawnego, automatycznie poprawiającego humor, niech się ze mną koniecznie podzieli!!! A jeśli kogokolwiek z Was zainspiruje lub po prostu rozśmieszy którekolwiek z powyższych, będę przeszczęśliwa!

Papa!

11 komentarzy:

  1. Aduś, jak tu u Ciebie wiosennie się zrobiło :)
    Dzięki za sporą dawkę uśmiechu i chyba muszę upolować "Modern Family" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sis! Po pierwsze bardzo mi się podoba nowe zielone tło tego bloga! A pomyśleć, że kiedyś oprotestowywałaś zielony motyw naszego salonu, a tu proszę, najpierw była zielona ściana na Górnośląskiej, a teraz to!
    Po drugie - dobrze wiesz, że ja już Open przeczytałam i faktycznie raczej ciężko mi uwierzyć, że przeczyta to ktoś kto nie zarywał nocy dla oglądania meczów tenisowych. Ale myślę, że bardziej ucieszy Cię, że o ile kiedy mi pierwszy raz czytałaś ten cytat, że choosing it changes absolutely everything to nie bardzo to do mnie przemawiało to ostatnio, może częściowo pod wpływem pobytu w Japonii coś takiego poczułam, plus oczywiście zostało mi w głowie mnóstwo innych ciekawych historyjek z Open ;)
    Po trzecie będę musiała spróbować Modern Family i tych innych linków, które wkleiłaś, ale to chyba już nie dziś, bo w ramach planów na dziś wieczór jest przygotowanie... paczki do Japonii! Bo jutro mija miesiąc od kiedy wróciliśmy, a mieliśmy ją przesłać zaraz po powrocie.... więc me so sorry ale za chwilę się za nią zabieramy i pewnie w poniedziałek rano ją wyślemy.
    Buziaczki i bardzo się cieszę, że tyle pozytywnej energii płynie w dobrym kierunku czyli do Ciebie! A

    OdpowiedzUsuń
  3. Do wypowiedzi Asi chcialem dodac, ze ja specjalnie dla Ciebie bede zaraz pisal haiku. Buziaki. Szwagier.

    OdpowiedzUsuń
  4. czekamy na haiku zatem :)
    A ja się chcę pochwalić że w sobotę spożywałam japoński obiad pod nazwą Shabu - Shabu - znasz?

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosiu, ale haiku będzie wysłane do Ady razem z wielką paczką różnych różności i obawiam się, że nieśmiały autor haiku nie zgodzi się na jego publikację na blogu ;) A

    OdpowiedzUsuń
  6. uuuu, zielono :) moje Ado zycie rowniez pod znakiem kurzu na mailach i nie tylko. po raz kolejny obiecuje sobie zatem, ze nadchodzacy tydzien bedie tygodniem odkurzania, zobaczymy jak pojdzie, trzymaj kciuki!

    A Open oczywiscie wysoko na liscie books to read. moze akurat na czas French Open? Allez Justine!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. do Margerity: Oczywiście, że znam szabu-szabu....Smakowało Ci??? Ciekawa jestem. Ale choć roczek mój w Japonii minął, niezmiennie twierdzę, że wszystkie azjatyckie kuchnie inne niż japońska biją japońską na głowę!!! Poza ryżem japońskim ze specjalnych elektronicznych garnków do gotowania ryżu (są garnki z melodyjkami i zapachami, bardzo skomplikowane technologicznie) - ryż japoński bije europejski na głowę!
    do Krzysia: no ja myślę, że nadchodzący tydzień będzie TYM tygodniem =D A "Open" musisz przeczytać koniecznie. Jest ultimately inspiring!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja pierwsza reakcja na szabu-szabu - była taka: przecież to zwykły rosół :)
    ale po kilku zanurzeniach płatków mięska w wodzie, a potem w sosie imbirowym - zmieniłam zdanie, to NIEZWYKŁY rosół :)bardzo mi smakowało.
    tylko trochę jeszcze muszę nad pałeczkami popracować ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ada, co za cudowny powiew świeżości i inspiracji, tak w treści, jak i w oprawie :) W ogóle fantastyczny wpis! Też bym Cię zainspirowała, ale póki co jeszcze przez miesiąc się uczę... :( A potem przez pół roku będę czytać tylko takie książki, w których jedynymi występującymi liczbami będą numery stron ;)
    Na Twoim blogu zaroiło się od gości, chyba wreszcie wszyscy się obudziliśmy z wyjątkowo długiego zimowego snu :)
    Pozdrawiam bardzo gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja jak zwykle coś dopisuję po wpisie ;) Chciałam tylko powiedzieć, że to wieszanie dziecięcych obrazków jest momentami nawet lekko upiorne ;) od razu przepraszam wszystkich dzieciatych!!

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Zagatka: Dzieki za komentarz, Honey! Ja tez Cie sciskam jak najwiosenniej!!! A w ogole to wyslij mi na maila adres swoj i Marcina, dobrze? Juz dawno mam Ci cos wyslac i ciagle zapominam sie zapytac!

    OdpowiedzUsuń