Wpis dedykowany ( w kolejności...)
1. Mojemu Tacie (bo to, że wiem cokolwiek o siatkówce zawdzięczam właśnie jemu:)
2. Mojej siostrze Asi (bo na arenie brakowało mi jej najbardziej na świecie, nie ma bowiem lepszego od niej towarzystwa na jakimkolwiek wydarzeniu sportowym!!!!!!)
3. Krzysiowi (bo obiecałam, plus do dziś pamiętam, jak się do mnie spóźniłeś tak ze dwie godziny bo w tv leciała siatka:D zobaczymy, może ten komentarz wreszcie Cię skłoni do wyjścia z
grupy cichych czytelników;)
[pisałam to w hotelu "biznesowym" w Nagoi, jak się szumnie nazywał ten przybytek, 22.11 wieczorem]
Skończyłam właśnie swoje "baito" w Nagoi, a że dostarczyło mi ono wiele sportowej i nie tylko radości śpieszę donieść, że wszystkie stereotypy o Japonii, od których pęka wszelka pseudo-antropologiczna literatura są przepięknie i zaskakująco prawdziwe. Japończycy są w istocie najbardziej posłusznym i podatnym na wszelkie ideologie narodem na świecie co najlepiej - jak zobaczyłam na własne oczy - widać na masowych imprezach sportowych. Nie wspominając już o tym, że żaden inny naród nie ma tak wyrobionego instynktu stadnego, jeśli chodzi o wykupywanie wszelkich pamiątek imprezowych oraz - uwaga! - przyrządów do efektywnego dopingowania.
Na czym polega efektywne dopingowanie? Zacofana w tym względzie Europa myśli oczywiście, że na gwizdach, oklaskach i pieśniach zagrzewających do boju. Ameryka Południowa, że na bębnak, rytmach samby i gromkich pokrzykach. A Japonia? Japonia, kraj zupełnie bezpodstawnie oskarżany wciąż od nowa o brak kreatywności i innowacyjności, wymyśliła nadmuchiwane rękawy do głośnego oklaskiwania. Po nadmuchaniu, rękawy, kiedy je się uderzy o siebie, stają się przyrządem skutecznie ogłuszającym i pacyfikującym siedzącego opodal i nie używającego cudnych rękawów Gajdzina (tudzież Gajdzinki). Powiem więce, 8 tysięcy Japończyków używjących naraz tych magicznych rękawów i krzyczących "Retsu goo Nippon" (w tłumaczeniu: Let's go Nippon) sprawiło, że po raz pierwszy zrozumiałam, że Amerykanie w Pearl Harbour naprawdę mieli się czego bać...
Małe preview tegoż zjawiska...(na żywo duuuużo, dużo głośniejsze, zapewniam!)
http://www.youtube.com/watch?v=2YJt-BW32mo
A jeśli dorzucimy do tego instruktażowość dopingu "a la japonaise" to już w ogóle...
Instruktażowość dopingu istnieje zapewne na wszystkich imprezach sportowych, śmiem jednak twierdzić, że nigdzie nie wygląda on tak, jak tutaj (prove me wrong, will you?). Jest on przygotowany bardzo skrupulatnie, a zaczyna się od tego (żeby było prosto nauczyć się raguł gry, proste warunkowanie a la pies Pawłowa), że na boisko do siatkówki wypływa ogromna maskotka - Groszek a prowadzący imprezę wydaje jej komendy w stylu: "Podnieś prawą rękę." "Dobrze." "A teraz lewą." "Pięknie." "A teraz obie." "A teraz podnieś lewą, nie podnosząc prawej." Po każdej zaś komendzie zachęca obecnych na arenie kilka tysięcy Japończyków do oklasków dla maskotki - Groszka. Rozumiem, żeby na jakiejś masowej imprezie dla dzieci wszyscy bili brawo maskotce, ale ku mojemu zdziwieniu klaszczą wszyscy dorośli Japończycy bez wyjątku i tylko ja nie...Potem jeszcze taka mała i bardzo oryginalnej urody Japonka (zamiast brwi ma taki ciekawy makijaż....) uczy z ekranu wszystkich kibiców, jak należy udarzać rękawem o rękaw i krzyczeć: "Do boju Japonia!", "Imoto" (jej przezwisko), jak również "Słodka!" (kawaii...odpowiednik "cute", powiedzmy...). W trakcie meczów nie dziwi już zatem, że kiedy jakiś zespół bez kibicującej mu publiczności zdobywa punkt, to Japońska publiczność, na prośbę prowadzącego "wielkie oklaski dla..." bije brawo, że aż huczy, chociaż przed chwilą gwizdała tej samej drużynie (jeśli np. jest to mecz z drużyną Japońską). Dawno nie byłam na wielkiej imprezie sportowej w Polsce, ale coś mi się wydaje, że u nas chyba rządzą inne reguły, a doping nie jest aż tak skoordynowany...Ale może się mylę...?
Z drugiej strony, może to i lepiej. Jakoś nikomu się nie marzy powtórka z Pearl Harbour, a muszę przyznać, że jest coś zadziwiającego, ale i lekko niepokojącego w tych tłumach Japończyków pokrzykujących w rytm komend wydawanych przez mikrofon. Jakoś ma się wrażenie, że jaka komenda by to nie była, posłuchają. Tak samo jak słuchają, jak się ich prosi, żeby się nie pchali, tylko wchodzili na arenę w dwóch równych rzędach...Niebywałe!
Ostatni mecz, na jakim byłam Japonia sromotnie przegrała z Kubą. Na widowni było około 10 tysięcy osób...a ja sobie siedziałam jak najdalej od tych pokrzykujących i klaszczących Japończyków (czyli tak pół metra dalej) i konwersowałam przez dwie godziny z japońskim bukmacherem na tematy przeróżne (na tym polegało moja praca, relacjonowałam mu mecz punkt po punkcie, w przerwach i timeoutach gadaliśmy sobie zaś np. na temat jedzenia;). Najmilej mi się zrobiło, jak się zdziwił i mówi: "Ale Ty się znasz na siatkówce lepiej niż ja!?!"
Cóż począć? Jak się wychowało w takiej rodzinie, jak moja, trudno się nie znać...(Mój szwagier może coś rzec na ten temat, bo ze zdjęć wysłanych mi ostatnio przez moją siostrę wynika, że został on zaciągnięty na zwiedzanie stadionu FC Barcelona podczas krótkiego urlopu w Hiszpanii). Zresztą, poza palantem, siatkówka to był mój ulubiony sport na lekcjach wu-efu.
I tym, jakże nostalgicznym akcentem, zakończę pierwszą część opowieści z cyklu "(w Japonii) żadnej pracy dorywczej się nie boję"....=D
Na deser, parę zdjęć z meczu Brazylia-Polska...
Chciałam sobie zrobić zdjęcie z tą grupką, ale - niestety - wtedy akurat byłam "w pracy"...:((
A, mała uwaga na koniec, cykl będzie kontunuowany tylko wtedy, jak się doczeka przyzwoitej ilości komentarzy...;) Bo jakoś tak ostatnio było mi smutno, że ich tak mało...>_<