poniedziałek, 23 listopada 2009

11月24日czyli jak się na meczach siatkówki bawi 10 tysięcy Japończyków i jedna Polka...

Wpis dedykowany ( w kolejności...)

1. Mojemu Tacie (bo to, że wiem cokolwiek o siatkówce zawdzięczam właśnie jemu:)

2. Mojej siostrze Asi (bo na arenie brakowało mi jej najbardziej na świecie, nie ma bowiem lepszego od niej towarzystwa na jakimkolwiek wydarzeniu sportowym!!!!!!)

3. Krzysiowi (bo obiecałam, plus do dziś pamiętam, jak się do mnie spóźniłeś tak ze dwie godziny bo w tv leciała siatka:D zobaczymy, może ten komentarz wreszcie Cię skłoni do wyjścia z
grupy cichych czytelników;)

[pisałam to w hotelu "biznesowym" w Nagoi, jak się szumnie nazywał ten przybytek, 22.11 wieczorem]

Skończyłam właśnie swoje "baito" w Nagoi, a że dostarczyło mi ono wiele sportowej i nie tylko radości śpieszę donieść, że wszystkie stereotypy o Japonii, od których pęka wszelka pseudo-antropologiczna literatura są przepięknie i zaskakująco prawdziwe. Japończycy są w istocie najbardziej posłusznym i podatnym na wszelkie ideologie narodem na świecie co najlepiej - jak zobaczyłam na własne oczy - widać na masowych imprezach sportowych. Nie wspominając już o tym, że żaden inny naród nie ma tak wyrobionego instynktu stadnego, jeśli chodzi o wykupywanie wszelkich pamiątek imprezowych oraz - uwaga! - przyrządów do efektywnego dopingowania.

Na czym polega efektywne dopingowanie? Zacofana w tym względzie Europa myśli oczywiście, że na gwizdach, oklaskach i pieśniach zagrzewających do boju. Ameryka Południowa, że na bębnak, rytmach samby i gromkich pokrzykach. A Japonia? Japonia, kraj zupełnie bezpodstawnie oskarżany wciąż od nowa o brak kreatywności i innowacyjności, wymyśliła nadmuchiwane rękawy do głośnego oklaskiwania. Po nadmuchaniu, rękawy, kiedy je się uderzy o siebie, stają się przyrządem skutecznie ogłuszającym i pacyfikującym siedzącego opodal i nie używającego cudnych rękawów Gajdzina (tudzież Gajdzinki). Powiem więce, 8 tysięcy Japończyków używjących naraz tych magicznych rękawów i krzyczących "Retsu goo Nippon" (w tłumaczeniu: Let's go Nippon) sprawiło, że po raz pierwszy zrozumiałam, że Amerykanie w Pearl Harbour naprawdę mieli się czego bać...

Małe preview tegoż zjawiska...(na żywo duuuużo, dużo głośniejsze, zapewniam!)

http://www.youtube.com/watch?v=2YJt-BW32mo


A jeśli dorzucimy do tego instruktażowość dopingu "a la japonaise" to już w ogóle...

Instruktażowość dopingu istnieje zapewne na wszystkich imprezach sportowych, śmiem jednak twierdzić, że nigdzie nie wygląda on tak, jak tutaj (prove me wrong, will you?). Jest on przygotowany bardzo skrupulatnie, a zaczyna się od tego (żeby było prosto nauczyć się raguł gry, proste warunkowanie a la pies Pawłowa), że na boisko do siatkówki wypływa ogromna maskotka - Groszek a prowadzący imprezę wydaje jej komendy w stylu: "Podnieś prawą rękę." "Dobrze." "A teraz lewą." "Pięknie." "A teraz obie." "A teraz podnieś lewą, nie podnosząc prawej." Po każdej zaś komendzie zachęca obecnych na arenie kilka tysięcy Japończyków do oklasków dla maskotki - Groszka. Rozumiem, żeby na jakiejś masowej imprezie dla dzieci wszyscy bili brawo maskotce, ale ku mojemu zdziwieniu klaszczą wszyscy dorośli Japończycy bez wyjątku i tylko ja nie...Potem jeszcze taka mała i bardzo oryginalnej urody Japonka (zamiast brwi ma taki ciekawy makijaż....) uczy z ekranu wszystkich kibiców, jak należy udarzać rękawem o rękaw i krzyczeć: "Do boju Japonia!", "Imoto" (jej przezwisko), jak również "Słodka!" (kawaii...odpowiednik "cute", powiedzmy...). W trakcie meczów nie dziwi już zatem, że kiedy jakiś zespół bez kibicującej mu publiczności zdobywa punkt, to Japońska publiczność, na prośbę prowadzącego "wielkie oklaski dla..." bije brawo, że aż huczy, chociaż przed chwilą gwizdała tej samej drużynie (jeśli np. jest to mecz z drużyną Japońską). Dawno nie byłam na wielkiej imprezie sportowej w Polsce, ale coś mi się wydaje, że u nas chyba rządzą inne reguły, a doping nie jest aż tak skoordynowany...Ale może się mylę...?

Z drugiej strony, może to i lepiej. Jakoś nikomu się nie marzy powtórka z Pearl Harbour, a muszę przyznać, że jest coś zadziwiającego, ale i lekko niepokojącego w tych tłumach Japończyków pokrzykujących w rytm komend wydawanych przez mikrofon. Jakoś ma się wrażenie, że jaka komenda by to nie była, posłuchają. Tak samo jak słuchają, jak się ich prosi, żeby się nie pchali, tylko wchodzili na arenę w dwóch równych rzędach...Niebywałe!

Ostatni mecz, na jakim byłam Japonia sromotnie przegrała z Kubą. Na widowni było około 10 tysięcy osób...a ja sobie siedziałam jak najdalej od tych pokrzykujących i klaszczących Japończyków (czyli tak pół metra dalej) i konwersowałam przez dwie godziny z japońskim bukmacherem na tematy przeróżne (na tym polegało moja praca, relacjonowałam mu mecz punkt po punkcie, w przerwach i timeoutach gadaliśmy sobie zaś np. na temat jedzenia;). Najmilej mi się zrobiło, jak się zdziwił i mówi: "Ale Ty się znasz na siatkówce lepiej niż ja!?!"

Cóż począć? Jak się wychowało w takiej rodzinie, jak moja, trudno się nie znać...(Mój szwagier może coś rzec na ten temat, bo ze zdjęć wysłanych mi ostatnio przez moją siostrę wynika, że został on zaciągnięty na zwiedzanie stadionu FC Barcelona podczas krótkiego urlopu w Hiszpanii). Zresztą, poza palantem, siatkówka to był mój ulubiony sport na lekcjach wu-efu.

I tym, jakże nostalgicznym akcentem, zakończę pierwszą część opowieści z cyklu "(w Japonii) żadnej pracy dorywczej się nie boję"....=D

Na deser, parę zdjęć z meczu Brazylia-Polska...




Chciałam sobie zrobić zdjęcie z tą grupką, ale - niestety - wtedy akurat byłam "w pracy"...:((

I po sromotnej przegranej (na pewno wina różnicy czasu:D)....

A, mała uwaga na koniec, cykl będzie kontunuowany tylko wtedy, jak się doczeka przyzwoitej ilości komentarzy...;) Bo jakoś tak ostatnio było mi smutno, że ich tak mało...>_<

21 komentarzy:

  1. Sis! Boski wpis! Po pierwsze niezwykle mi miło, że jestem w zaszczytnych gronie osób, którym został on zadedykowany (i nie dziwię się, że pierwsze miejsce w dedykacjach zajął Tata ;)). Po drugie temat mi niezmiernie bliski (zwłaszcza ostatnimi czasy ;)), a po trzecie naprawdę Ty to masz talent pisarski! Uśmialiśmy się z Miśkiem straszliwie i bardzo nam się podobała relacja. Oczywiście niecierpliwie czekamy na ciąg dalszy relacji z baito bo wygląda na to, że będzie ciekawie, a ja także na jakieś wydarzenie sportowe, na które razem się wybierzemy!
    A teraz porada techniczna dla czytelników bloga - jeśli nie działa Wam link do youtuba, bo poszukajcie tam pod hasłem driinminoh i wtedy się znajdzie - naprawdę warto poszukać.

    OdpowiedzUsuń
  2. http://www.youtube.com/watch?v=2YJt-BW32mo

    hmm... nie wiem, czemu nie dziala, moze ten zadziala, a jak nie to tytul video jest GORI.AVI

    Sis, dzięki za wierne komentowanie - that's so sweet of you:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Działa jak sie zrobi kopiuj-wklej, albo właśnie pod tytułem "GORI"w wyszukiwarce Youtuba

    OdpowiedzUsuń
  4. Sis, nie ma sprawy, always at your service! Ja próbowałam klikać na link i mi nie działoło, ale to może też być wina mojego komputerka - nigdy nie wiadomo jak to jest z tą techniką. A filmik faktycznie robi wrażenie, zaiste nie chciałabym być na miejscu amerykańskich żołnierzy w Pearl Harbour ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ad, popieram Asię, masz talent wybitny, lekkie pióro i fantastyczne poczucie humoru :) A w tle wyjątkowe historie do opisania :) Złapałam się, że na kolejne wpisy czekam jak na ukochany serial, a sama wiesz, jakie to emocje! ;) tyle tylko, że Ty jesteś odrobinkę mniej przewidywalna - i teraz wyobraź sobie, że nie wiesz, kiedy się pojawi nowy odcinek Grey's....!! No, to już wiesz, co my tu czujemy :) Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Agatka, uważam że Twoje porównanie z czekaniem na wpis na blogu jak na serial jest genialne! Też tak czekam i juz mam taki nawyk, że zawsze ilekroć gdzieś włączam komputer to jako jedną z pierwszych kilku stron sprawdzam bloga czy coś nowego jest, a w ciągu dnia pracy to zaglądam tu niezliczoną ilość razy, zawsze z nadzieją, więc Sis pisz dużo - naród (a przynajmniej jego wybitna reprezentacja ;)) czeka!

    OdpowiedzUsuń
  7. You have both made my day :D Zagat, dzieki za porównanie na wyrost, nadrabiasz nim za 10 komentarzy conajmniej i przywracasz mi sens pisania tych wypocin, które jednak nijak się mają do Grey's...Wczoraj obejrzałam najnowszy odcinek...Uwieeeelbiam Hunta!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mają się, mają! Dlatego tu znowu jesteśmy -Asiu, miłego dnia w pracy ;)

    Ale Ada, proszę Cię, Hunta...? To oznacza, że sprawy się mają po staremu i bardzo łatwo zgadniesz kogo ja najbardziej lubię (w 6tej serii) i coś mi się wydaje, że to będzie też typ Asi ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hehe, Zagat, moja siostra, niestety, nie ogląda Grey's, bo się boi lekarzy:(( Szkoda dla Grey's..
    No i, niestety, sprawy się mają po staremu, jak zawsze pociągają mnie Ci z problemami;) Ale zadałaś mi ćwieka, bo nie wiem, czy Twój typ to facet, czy kobieta?

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha Agatko i tu Cię zaskoczę! Ja w tym serialu nie mam typu głównie dlatego że go nie oglądam ;)) Nabrałam jakieś strasznej awersji do seriali medycznych i nie mogę ich oglądać bo mi gorzej, więc nie mam zielonego pojęcia kto tam jest kim, ale bardzo mnie ciekawi jaki jest Twój i potencjalnie mój ulubieniec ;)
    A Sis, cieszymy się, że we made your day i wcale nie uważam, żeby porównanie Agatki było na wyrost więc nie trać sensu pisania bloga!!! Buziaczki i powodzenia w pozostałych baito (a wszystkim innym miłego dnia w pracy - oby szybko się skończył ;)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha, Sis, musiałyśmy w tym samym czasie pisać komentarze, bo jak zaczynałam pisać mój to Twojego jeszcze nie było - oh ta telepatia siostrzana, działa nawet międzykontynentalnie ;) Buziaczki!

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja na sporcie się nie znam, więc dorzucę tylko swoje trzy grosze na temat "Grey's anatomy" :D Jestem wierną fanką, zresztą zrekrutowaną przez autorkę bloga:) Pamiętam jak dziś jak zmusiła mnie do obejrzenia jakiegoś wyrwanego z kontekstu odcinka, gdzie akurat krew się lała strumieniami:) heheh, ale co tu dużo mówić, wciągnęłam się:) Kiedyś sama chciałam zostać chirurgiem:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Krew z krwi, dziewczyny, nic innego :)
    Asiu, a więc opowiem Ci, że kiedyś uwielbiałyśmy Cristinę, ale teraz ją popsuli zupełnie i naturalnie Prestona Burke'a, którego już nie ma w serialu. Byli twardzi, konsekwentni i diabelnie inteligentni :) Teraz najbardziej lubimy Arizonę i Dereka, którego kiedyś nie lubiłyśmy, ale naprawili go:)
    Aha, Karolka, mnie również Adusia zrekrutowała :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ha, a ja oparłam się tej rekrutacji, bo oczywiście też były takie próby. Karola, nie wiem czy to nie był ten sam odcinek, bo głównie pamiętam strumienie krwi i moją szybką reakcję obronną polegającą na odmowie współpracy ;))
    Agatka, a czemu lubimy Arizonę (już imię mi się podoba) i Dereka? ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. W każdym odcinku leje się krew, Sis!!!That;s the whole point of medical series, you know...Zagat, na Arizonę bym nie wpadła!!!!!!Serio...Christinę to tak, oczywiście, próbowałam ją właśnie Asi kiedyś pokazać jako jej alter ego, ale się oparła tej próbie. BTW, jakbym za każdą zrekrutowaną/nawróconą na "Grey's" osobę dostała dolara to już bym całkiem bogata była (no, może ciut więcej niż dolara;)
    Jutro mega pieczenie pierników z japońskimi babciami, więc trzymajcie kciuki:D

    OdpowiedzUsuń
  16. P.S. Ja z kobiet lubię i Izzie (nie ostatnio, może) i Christinę (wciąż!) i Callie (na początku jej nie znosiłam, ale jak ona się pięknie w tym serialu zmieniła:) Arizonę też...A kiedyś uwielbiałam "Addie". BTW, na nowy odcinek trzeba będzie czekać aż do Nowego Roku - buhu...

    OdpowiedzUsuń
  17. No właśnie, czuję się oszukana:) Dopiero listopad, a oni już wypuścili odcinek z Gwiazdką i Nowym Rokiem w tle... Ja też lubię Arizonę:)
    Ada, trzymam kciuki za pierniki - go get them girl!! :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Adusia, a dla nas pierniki??? Czy to już nie czas zagniatać ciasto??? ;) Zamiast towar eksportowy produkowac ;) Żartuję ;)

    Asiu - Karolka, być też za to ją lubisz - Arizona jest twarda w pracy, a potem odreagowuje i to jest fajne, a poza tym jest spójna i jakoś taka mi się wydaje nice :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Upiekłam dziś (wraz z obacianami) i udekorowałam ok. 600 pierników, więc myślę, że w tym roku wyrobiłam limit na trzy lata conajmniej...dziś mi się wydaję, że nic nie upiekę przez następne dziesięciolecia, ale oczywiście do Świąt mi to pewnie minie:D

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie ma to jak japońskie normy pracy!:)
    Agatka ma rację, Arizona jest spójna, pracuje z ciężko chorymi dziećmi, jest wrażliwa, ale twardo obstaje przy swoich zasadach i to jest fajne w tej postaci:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Sis, to czekamy na zdjecia tych piernikow, a moze nawet bardziej na zdjecia obacianów ;)) Buziaczki! A

    OdpowiedzUsuń