12月1日 czyli po ciężkiej pracy nadszedł czas odpoczynku...
Naprawdę chciałabym napisać barwny wpis o wydarzeniach ostatniego tygodnia, bo działo się tyle, że dziś cały dzień odpoczywałam (bo w tym tygodniu wyjątkowo nawet w sobotę i niedzielę "pracowałam" sprzedając pierniki), regenerując swoje zasoby energii. Ale chyba ich jeszcze nie zregenerowałam do bardzo błyskotliwego poziomu, więc w oczekiwaniu na jakiś ciekawszy wpis, małe foto story (bo ja jak czekam na Grey's to lubię sobie chociaż trailer nowego odcinka obejrzeć, plus, Zagat, dziękuję za Twoje zdjęcia z Tajlandii, strasznie mnie ucieszyły!!!)...
Mam nadzieję, że Wam się spodoba...
Temat pierwszy, czyli ile osób potrzeba, żeby w jeden dzień upiec, udekorować i popakować 600 pierników?




Grupa obacianów do zadań specjalnych plus jeden Siri Lańczyk, który od 10 lat mieszka w Japonii i dołączył był do grupy obacianów jako taki wolontariusz. Teraz obaciany chcą, żebym ja przystąpiła do stowarzyszenia...Muszę się poważnie namyślić, bo wszystkie japońskie kluby i kółka zainteresowań to dość poważna sprawa i poważne zobowiązanie (żeby było śmieszniej ja nie żartuje, babcie mają swoje mityngi conajmniej raz na miesiąc i trzeba w nich uczestniczyć, jak również w większości organizowanych eventów; z drugiej strony, babcie doceniły moje zaangażowanie i upiekły mi prawdziwy, zbliżony smakiem do polskiego, chleb w podziękowaniu za piernikową pracę, obdarowując także wieloma produktami mniej lub bardziej nadającymi się do spożycia;)


Temat drugi czyli japońska szkoła i prezentacja dla dzieci - to chyba temat najciekawszy, zdjęć mam bardzo mało, ale kolega obiecał mi wysłać swoje, więc jak wyśle, to uaktualnię, bo to było naprawdę coś...Ośmioletnie Japończyki są fenomenalne! Na zdjęciu poniżej "polowy szpital" czyli ośmiolatki same serwują sobie jedzenie w klasie (używając fartuchów i maseczek bynajmniej nie tylko w okresie świńskiej grypy!!!!niesamowite, prawda?)


Temat trzeci, czyli główna japońska religia...W Japonii, jak być może wiele z Was wie, religii jest wiele, shinto, buddyzm, wszystkie pokrewne, katolicy, protestanci, etc...Jednak niewiele osób wie, że tak naprawdę podstawową religią japończyków jest oddawanie czci wspaniałej japońskiej naturze w porach ku temu najbardziej sposobnych. I tak, w okresie momijów, czyli kwitnięcia klonów nie ma chyba Japończyka, który by się nie udał z pielgrzymką do jednego z najbardziej znanych "spots" momijowych...Tłumy tam takie jak w Polsce na Jasnej Górze w sierpniu - nie przesadzam!!!Zdjęcia mam więc z kilku wyludnionych kątów wokółświątynnych, bo w tych zaludnionych nie mogłam się nawet dopchać do drzew;)

Biedne gejsze, wszyscy turyści w Kioto polują na nie z aparatami fotograficznymi. Ciekawe jednak, że je tam naprawdę można tak ot, spotkać na ulicach przyświątynnych i przykawiarnianych...

Chociażby uciekające przed aparatami fotograficznymi...

A to seria zdjęć mojej ulubionej świątyni Kiyomizudera, czyli dokładnie tej o której jest mowa w opisie tegoż bloga (albo w jego pierwszym poście). Stąd właśnie skacze dama z parasolką, nieprzypadkowo więc upodobałam ją sobie, na nieszczęście, w porze klonów, upodobał ją sobie również 126 milionowy naród japoński i ciszy tam wczoraj nie znalazłam za bardzo, ciągle uciekając przed jakimiś wycieczkami...


Stąd właśnie skacze dama z parasolką...Ja się chyba jednak nie odważę na powtórzenie tego wyczynu...wystarczają mi moje (wy)skoki metaforyczne i życiowe...

Zdjęcia nie oddają prawdzie rzeczywistości, w rzeczywistości wygląda to dużo piękniej...Takiej czerwieni jeszcze nigdzie nie widziałam...

A to zdjęcia udowadnia, że Japończycy mają bardzo dobre aparaty, niekoniecznie zaś zdolności fotograficzne. Dwukrotnie poprosiłam kogoś, żeby mi zrobił zdjęcie, a że za mną była kolejka do zdjęcia w tym konkretnym miejscu, nie mogłam już poprosić po raz trzeci, obydwa zaś wyszły poruszone....Stąd mój wniosek, że Japończycy, wbrew powszechnej opinii, nie są mistrzami fotografii, oni po prostu kupują takie dobre i drogie aparaty, że nie muszą się uczyć, jak robić nieporuszone zdjęcie bez flesza!!!
I to by było na tyle...Wiem, że fotostory to nie to samo co opowieści, ale na opowieści na żywo przyjdzie już czas bardzo niedługo, więc obiecuję wtedy nadrobić za wszelkie ewentualne niedosyty!
Całuję mocno, z grudniowej, ale wciąż jesiennej Japonii (zresztą z tego co widzę w Polsce też jeszcze ładna pogoda!!)...Myślę o Was bardzo, bardzo ciepło, o waszych radościach, ale i troskach i mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli być dla siebie - chociaż przez chwilkę w tym samym miejscu - ucieszyć się z tego, co radosne, a w innych rzeczach się razem powspierać.