sobota, 11 lipca 2009

7月12日 czyli o tym, ile scones mogą razem wyprodukować i zjeść jedna Tajka i jedna Polka oraz o tym, jak się w Yukacie (prostsza wersja kimona) tańczy YMCA...

Dawno nie pisałam, bo ostatni tydzień minął mi tak raczej kryzysowo, po tym, jak w środę odwiozłam Kubę na lotnisko, zrobiło mi się bardzo nostalgicznie i jak spojrzałam w kalendarz i stwierdziłam, że to jeszcze miesiąc cały tego upału nieznośnego, który z upałem europejskim nie ma nic wspólnego (nawet chyba z 40 stopniowym upałem w Paryżu, jaki przeżyłam latem 2003 roku...), nauki w tym upale, tęsknoty za krajem, etc...zanim wreszcie pojadę na swoje "polskie wakacje" to mi się tak raczej niewyraźnie zrobiło...

A że każda z moich współlokatorek wie, że jak mam jakiś problem to z reguły gotuję albo piekę, to moja sobota zaczęła się od tego, że wraz z "moją" Tajką (która świetnie gotuje, ale chciała się ode mnie nauczyć piec) postanowiłyśmy wyprodukować scones, czyli takie małosłodkie (jak na ciasta) bułeczki z rodzynkami i czekoladą (przepis dzięki uprzejmości moich genialnych francuskich gazet kulinarnych...jest to jeden z wielu powodów, dla których tęskno mi także za Francją!!!BTW, na japońskim lotnisku nie znalazłam nigdzie francuskich gazet, no co to w ogóle jest, myślałam, że się chociaż obkupię w gazety, jak na to lotnisko jechałam!)
Suma sumarum, wzięłyśmy się dzielnie do pieczenia o 8 rano i po trzech godzinach efekt był taki, jak widać na zdjęciu...(powyżej, poniżej już chyba trochę skonsumowałyśmy). Oczywiście zapach wybawił wiele z naszych współlokatorek z ich pokojów i nasze śniadanie szybko się rozeszło...Ale zanim tak się stało, zrobiłyśmy sobie z Miuu sesję zdjęciową (powiedziałam jej, że chcę zdjęcia wysłać rodzinie i przyjaciołom, żeby wiedzieli jak moi tutejsi przyjaciele wyglądają, nie chciałam jej straszyć, że to zdjęcia na bloga...)

Powyżej Miuu rozbawiona jakąś moją uwagą, nie pamiętam, niestety, na jaki temat...
Poniżej, zdjęcia udowadniające, że w Japonii nie można się długo opierać tradycyjnej japońskiej pozie zdjęciowej (palce na kształt "solidarność"...nie pytajcie dlaczego, nikt nie wie, wszyscy młodzi Japończycy i nie tylko tak pozują do zdjęć...Długo się opierałam, aż w końcu uległam i ja...)




Dalej dzień bynajmniej nie toczył nam się zwyczajnie, bo wczoraj było Natsu Matsuri czyli "święto lata", co wiązało się z tym, że od rana widać było niecodzienne postacie zasuwające w te i z powrotem z różnymi sprzętami, akcesoriami, balonami, lodówkami, etc...



Nie muszę chyba objaśniać, że normalnie nikt tak na zajęcia nie chodzi...(to właśnie jest yukata, prostsza wersja kimona, Japonki ją zakładają na takie właśnie okazje)



Stroje były przeróżne, Wietnamki i inne Azjatki też pozakładały swoje tradycyjne spodiumy z szaf, ja chyba nawet jakbym miała jaki strój Mazowszanki to bym się trochę wstydziła...Trudno jednak nie przyznać, że Azjatki w tych strojach wyglądają ładnie. Generalnie, mieliśmy stoiska wielu krajów, zwłaszcza tej półkuli, gdzie studenci różnych wydziałów językowych sprzedawali orientalne jedzenie, ktore sami produkowali. Za rok robimy budkę polsko-tajską i sprzedajemy z Miuu nasze bułki, tak ustaliłyśmy:)


Były też tradycyjne tańce...hidnuskie, afrykańskie, irańskie, koreańskie, wietnamskie, a nawet węgierskie i rosyjskie (oj, ale się Japońscy chłopcy męczyli próbując skakać tak jak Rosjanie...zabawnie było na to patrzeć:)))



Polowanie na Japonkę w yukacie uwieńczone sukcesem...



Taka jedna Polka w tradycyjnym stroju podhalańskim;)))



Wieczorem (jejku, jak wczoraj było okrooooooopnie gorąco i lepko!!!) się przebrałam w strój kaszubski...:P Na zdjęciu z Dunką i Brazylijką.




Mój ulubiony kolega - Mauricio (też Brazylijczyk, sporo ich tutaj, tak jak i Europy Wschodniej, wczoraj się dowiedziałam dlaczego: bogata Japonia uzależnia liczbę stypendystów z danego kraju na podstawie jego PKB, czasem fajnie być jednak krajem "trzeciego świata":))))
Mauricio zawdzięczam mój dotychczas najbardziej szalony wieczór, bo tydzień temu jak wracałam sobie autobusem do akademika, spotkałam w autobusie Mauricio co zaowocowało tym, że zostałam przez niego oraz Meksykanina Roberto zaciągnięta do latynoskiego klubu salsy w centrum Osaki (pierwszy raz byłam wieczorem w tym wielkim, ciekawym mieście, ktore znajduje się lata świetlne od mojego kamupsu, mimo że mój uniwersytet nosi miano uniwersytetu Osakijskiego:), gdzie bawiliśmy się do 5 rano, z tej prostej przyczyny, że nie mieliśmy po 23 żadnego pociągu powrotnego. Powiem tyle, w Polsce (kto mnie zna, ten wie) raczej bym się nikomu nie dała zaciągnąć do klubu salsy!!! Już prędzej do klubu bollywood:))))
W Japonii...W Japonii się w jedną noc nauczyłam podstaw salsy:P (chyba jednak nie ma szans, żeby Polacy, nawet najbardziej utalentowani tańczyli tak jak latynosi, z którymi byłam, coś niesamowitego, tak jakby we krwi to mieli...naprawdę!)
Poza tym, że do Mauricio sympatię czuje każdy od pierwszego spotkania, ma on fanastyczne poczucie humoru, jak zobaczył to zdjęcie, rzekł tak: "O, piękne, tylko wyretuszuj w photoshopie to coś na środku" (miał na myśli swój brzuch:)



Tańce hulańce, czyli tradycyjny taniec japoński (niestety, nie potańczyłam, za gorąco było, czekałam, aż się zrobi chłodniej, a jak się zrobiło to się okazało, że Japończycy są narodem dość osobliwie się bawiącym i kończącym imprezy jeszcze przed zapadnięciem zmroku...wielka szkoda:(((( dlatego wszyscy studenci zagraniczni robią potem after-party, ale ja wczoraj nie poszłam, bo dziś rano wstawałam wcześnie)



A na koniec tańców na boisku puścili YMCA, no i to było coś, patrzeć jak Ci wszyscy Japończycy (kobiety i mężczyźni się kołyszą do YMCA w swoich yukatach bądż kimonach...:))))

Na dziś tyle, pisząc tego posta wylałam z siebie hektolitry potu (co zawdzięczam tej fantastycznej pogodzie, a zwłaszcza wilgotności!!!!), więc mam nadzieję, że czytelnicy docenią:)
Ściskam wszystkich mocno i wirtualnie (bo fizycznie to raczej by było lepko;)!!!
Pięknej niedzieli! Do usłyszenia/napisania/zobaczenia!


p.s. Peczyzerko, czekam i czekam i czekam:)) aż niedługo przerosnę Mamę, Tatę i sosnę:)) Ty wiesz, na co czekam;)

3 komentarze:

  1. Sis! Wpis jak zwykle boski! Zaluje tylko ze nie masz zdjec z tej wyprawy na tanczenie salsy! Poniewaz uwazam salse za jeden z najtrudniejszych tancow swiata skladam wyrazy glebokiego szacunku! I obiecuje dzis mejlika! Buziaczki. Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. aha, i jak zwykle wyszlo na to ze napisal to Misiek, ktory akurat tego nie napisal bo wlasnie wybiera sie cwiczyc strzelanie z broni wielkokalibrowej w ramach przygotowac do wyprawy ;) ale pozniej pewnie przeczyta Twoj wpis i napisze cos od siebie (zwlaszcza na temat salsy ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo się cieszę z kolejnego odcinka powieści:) Powtórzę to, co już raz powiedziałam : nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać:) Wyglądasz kwitnąco! Wytrzymaj jeszcze trochę w upale (w Polsce pogoda w kratkę)- już niedługo się widzimy!!! :)

    OdpowiedzUsuń