sobota, 23 stycznia 2010

1月23日 czyli o tym, jak "Katyń" zawędrował do Japonii...

/podtytuł: "Łzy w kinie płyną łatwiej(...)"/


Byłam dzisiaj w Japonii obejrzeć "Katyń" (całe szczęście nie dubbingowany, tego bym chyba nie dała rady...) w takiej małej, trochę offowej sali kinowej w Osace, zaproszona na pokaz przez grupę obacianów (inną niż bohaterki poprzednich "obacianowych historii") interesujących się Polską i polską kulturą (a także polskimi studentkami i ich sposobem odżywiania, obaciany nie dość bowiem, że wzięły nas na "potężny" obiad przed pokazem, to jeszcze każdej (byłam tylko ja i Agata, moja koleżanka z japonistyki z III roku, w sensie na III roku razem studiowałyśmy) wręczyły torbę uginającą się od owoców (a każdy, kto był w Japonii wie, że coś takiego więcej kosztuje niż najdroższe czekoladki w Polsce, prawdę rzekłszy, tyle owoców, co dziś od nich dostałam, nie kupuję sobie w przeciągu miesiąca chyba....)). Szczerze powiedziawszy, trochę się wahałam, czy iść, czy nie, bo po pierwsze "Pianistę" dałam rady obejrzeć do końca dopiero za drugim razem, a "Życie jest piękne" musiałam zarzucić po jakiś 25 minutach, w ogóle filmy o wojnie, holokauście, a już najbardziej o jakiś przykrych przeżyciach dzieci ogląda mi się bardzo ciężko i długo ze mnie "schodzą", dlatego oglądam je raczej rzadko. No ale trochę mi się jednak wstyd zrobiło, że ja, Polka, nie widziałam "Katynia" a japońskie obaciany wiedzą nawet kiedy i w jakim kinie to grają, chociaż w Osace kinów pewnie jak mrówków (tym razem to nie literówka:). No i jak tak myślałam i myślałam, to wymyśliłam, że jednak pójdę i...cieszę się bardzo, że tak zrobiłam. Każda z czytających ten wpis osób może mieć na temat "Katynia" własne zdanie, że dobry albo zły, że "słaby jak polskie kino", albo może, że powinien był dostać Oskara i "niesprawiedliwość wielka, że nie dostał" (hmmm....jest ktoś taki? I am really curious, but I have some serious doubts about this possibility...). I jeszcze różne takie tam. Ale prawda jest taka, że jak się mieszka ponad 10 000 km od Polski i jak się widzi, że Japończycy, którym trudno było wszak zrozumieć różne sedna tegoż filmu, mimo dobrych napisów i dodatkowych wyjaśnień, płaczą na scenie końcowej (i nie tylko zresztą), jak się widzi, że mimo wszystko dziennie na pokaz "Katynia" przychodzi ok. 120-140 osób, czyli ogólnie obejrzy ten film w Osace w ciągu tygodnia około 1000 osób, a że pokazywany jest w jeszcze innych miastach Japonii to, powiedzmy sobie, że na film ten pójdzie w całej Japonii około 10 000 osób; i jeśli choć połowa tych osób pomyśli sobie przez chwilę (dwie godziny trwania filmu) o Polsce, o smutnej, europejskiej historii, o odpowiedzialnościach za różne tragedie, których do dzisiaj chociażby sama Japonia wciąż nie udźwignęła, to naprawdę przestaje być ważne, czy film jest dobry, czy nie...

P.S. I Jedna lingwistyczna uwaga, od której nie mogę się powstrzymać...Tłumacz napisów nie wiedział, co zrobić, jak Maja Komorowska, albo Maja Ostaszewska (nie pamiętam, która) krzyczała/wzdychała: "Boże Święty...!" i przetłumaczył to w napisach tak: "Ano..." Ciekawy przykład tłumaczenia dostosowanego do kultury docelowej...tak świeckiej, że nie posiadającej nawet jednego wykrzyknika nadużywającego imienia Boga nadaremno...Interesting, ain't that?

P.S. II Tak mi się przypomniał Barańczak, jak sobie rozmyślałam o tych Japończykach w kinie, którzy mnie wzruszali swoim wzruszeniem (nieważne, czy prawdziwym, głębokim czy płytkim, naprawdę, nieistotne...) nad losem polskich oficerów...


"Łzy w kinie płyną łatwiej.
Łatwiej niż w życiu (pomoc:
zgaszenie na sali świateł)
ale i łatwiej niż w domu,
przed własnym telewizorem:
za wydatek na bilet
pragnie się mieć wieczorem
coś uchwytnego: chwilę
śmiechu lub – zwłaszcza – łez
(od śmiechu widz czuje się lepiej,
od płaczu – lepszym niż jest).(...)"

10 komentarzy:

  1. Sis, coś ostatnio na poważnie wychodzą wpisy na blogu i zmuszają czytających do myślenia... Ja wciąż Katynia nie widziałam i wciąż boję się obejrzeć, bo spora część tego co napisałaś na początku odnosi się również do mnie. Ale cieszę się, że Ty zobaczyłaś i okazało się to dobrym doświadczeniem. I że Japońskie obaciany tak o Ciebie dbają i pod względem kontaktów z Polską kulturą i żywieniowym (to taka karma - każdy czytelnik tego bloga był przez Ciebie karmiony, więc teraz ktoś karmi Ciebie na obczyźnie gdzie nas niema). Natomiast jedyne z czym się nie zgadzam, ale może to dlatego że ja jestem freakiem to ten cytat na końcu - bo ja ostatnio wciąż do łez się wzruszam na totalnie z pozoru przynajmniej głupawych serialach w stylu californication. Oj teraz się zastanowiłam, że może to troszkę 'świetokradcze' w komentarzu do wpisu o Katyniu pisać o californication...
    Ale skoro w Japonii nie mają nawet takiego pojęcia to może ujdzie...
    Buziaczki! A

    OdpowiedzUsuń
  2. Aduś, faktycznie, kolejny refleksyjny wpis, dobrze pasuje do naszych długich, zimowych wieczorów.
    Z polskim kinem tak trochę jest, że dobry temat usprawiedliwia przeciętną realizację, albo inaczej - lepiej opowiedzieć o czymś marnie niż wcale...
    Natomiast bardzo pozytywnym elementem są karmiące obaciany, zgadzam się z Asią. Szukam odpowiedniego przysłowia, bo "nosił wilk.." jest niefortunne, hmmm, pomóżcie humanistki :)
    Jak zapewne wiesz, u nas masakra pogodowa, ale ja pozdrawiam bardzo gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Generalnie głoszę przekonanie, że polska kinematografia (podobnie jak piłkarska reprezentacja) powinna być, hmmm, rozwiązana? zakazana? no zasadniczo przestać istnieć. co nie przeszkodzi mi w tym tygodniu wybrać się do kina na polski film (podobnie jak oglądam każdy mecz naszej reprezentacji ;-) ), ale o tym w mailu, który zbliża się wielkimi krokami.

    co zaś mnie urzekło w obacianowych owocach, to konstrukcja wielonawiasowa tej części opowieści oraz dbałość o nawiasów tych pozamykanie. przywołuje to na myśl ekscytujące chwile pasjonujących naszych spotkań pod wezwaniem wielomianów i tym podobnych...;-)

    Asia - fakt niewidzenia Katynia i wzruszeń na Californication (jak i sam fakt oglądania tego dzieła) sprawia, że moja sympatia do Ciebie po raz kolejny wzrosła....;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam Sis, że ktoś będzie miał jakiś komentarz do poczynienia a propos Twojego oglądania Californication;)

    Zagat, a Barańczak mi się bardzo skojarzył z Tobą, czy to nie jego (ale inny wiersz, pamiętam nawet chyba który) recytowałaś na rejonowym etapie Olimpiady z polskiego??? Ach, to były czasy, pamiętasz...?!?!?

    Krzysiu, wyobraź sobie, że wczoraj nawet, wracjąc z Kubą autobusem z kolejnego spotkania z Obacianem i jego mężem (również kilo mandarynek w prezencie:))), wspominaliśmy liceum i takie przedmioty, jak matematyka, fizyka, czy chemia...No i tak mi się przypomniały moje wielokrotne korepetycje u Ciebie (oraz to, Zagat, jak mi tłumaczylaś masę molową i atomową na przykładach z jajkiem i szczypiorkiem:))) Poezja to była =D Tymczasem muszę się uczyć (po raz który w życiu?) do sesji...matko, to staje się przerażające, jak zdam na doktorat, to będzie to przynajmniej koniec pojęcia "sesja"...Znaków, głownie. Bo daruję sobie chyba zdawanie po japońsku egzaminu z Second Language Acquisition Theories (Karolka, chyba mnie rozumiesz:). Muszę też niestety ogarnąć się i wziąć do ciężkiej pracy tłumaczenie swojej magisterki na japoński, bo jak się chce jechać do Tajlandii, to trzeba najpierw sobie na te wakacje zasłużyć...:)
    Gorące uściski dla wszystkich marznących w Polsce (ja już tęsknie za śniegiem, ale w Japonii pogoda już przedwiośniana)!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zacznę od odpowiedzi na komentarz naszego męskiego rodzynka w tym wątku:
    Krzysiu, napisałabym, że po każdym Twoim komentarzu na tym blogu moja sympania do Ciebie również rośnie, ale ponieważ blog ten czytuje również mój mąż, myślę, że nie byłoby to politycznie poprawne ;) Natomiast zdecydowanie zachęcam Cię do coraz większej ilości wpisów! A co do wiernego oglądania polskiej reprezentacji piłkarskiej to czy oglądasz również jej obecne występy w pucharze króla - moim zdaniem tam wreszcie mają odpowiednich przeciwników!
    W drugiej kolejności do Adusi: skoro wszyscy tu piszą o serialach, których nie oglądam (Grey's itd.) to żeby nie wyjść na taką co nie ogląda żadnych porządnych amerykańskich seriali musiałam się pochwalić tym californication ;) Uważam, że był to też ciekawy zabieg kontrastu kultury wysokiej (Katyń) i niskiej (Californication) a co!
    Teraz całej bandy czternastkowej ale nie tylko (również do wszystkich zadeklarowanych humanistów, czyli chyba większości czytelników tego bloga, którzy mieli zawsze problemy z przedmiotami chemia czy fizyka): Podziwiam umiejętności Agatki i Krzysia w tłumaczeniu zawiłości tych przedmiotów, bo masę molową i atomową to pamiętam jako jedną z większych traum w życiu ;)
    To tyle na rozgrzewkę w zimny, choć słoneczny, poniedziałek (czyli z definicji najgorszy dzień tygodnia)!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że słowo "theories" uświadamia również osobom nie w temacie co to za horror:)
    Powiedzieć, że w Warszawie jest zimno to mało! Jest okropnie i nie uwierzę, że za tym tęsknisz:) W ostatnią tak mroźną zimę miałam góra dziesięć lat i pies naszych sąsiadów ciągnął "zaprzęg" sani, na których siedziałyśmy:)
    Cieszę się bardzo, że obciany Cię dokarmiają. Od zawsze twierdzę, że w tym wszystkim jest większy sens, przyroda promuje równowagę sił - skoro Ty karmiłaś, to teraz Ciebie karmią:)
    Co do Katynia, to przyznaję, nie oglądałam, ale w dużej mierze to wina wyjątkowo niepochlebnych opinii na temat tego filmu. A poza tym, ja też tak mam, że smutnych, ciężkich filmów chyba odruchowo unikam. Może mnie coś omija, może kiedyś będę miała okazję je obejrzeć, ale chyba normalne życie dostarcza mi wystarczająco dużo wrażeń, żeby potem szukać czegoś lżejszego:)
    Ściskam wszystkich mocno i pozdrawiam Krzysztofa, którego osobiście nie znam, ale zakładam, że przyjaciele moich przyjaciół to co najmniej moi dobrzy znajomi ;)
    A na koniec anegdotka zimowa: do firmy, dla której pracuję przyjechał Francuz na rozmowy handlowe. Chyba się biedaczyna nie zapoznał z prognozą pogody, bo pierwszy telefon jaki od niego odebrałyśmy po przylocie był krzykiem rozpaczy z prośbą o namiary na najbliższy sklep z odzieżą zimową:) heheheheh

    OdpowiedzUsuń
  7. Karolka, zgadzam się z Tobą w pełni, że ta zima to przesada i też nie bardzo rozumiem jak Adusia może tęsknić za taką pogodą. Ja jestem teraz w stanie zastanawiania się jak kiedykolwiek mogło mi być zbyt ciepło! Za to Twoja historyjka z Francuzem rozbawiła mnie straszliwie. Do nas dziś przyjeżdżają na rozmowy Niemcy - zobaczymy czy będzie podobnie.
    Buziaczki i pozdrowienia dla wszystkich dzielnie pracujących/studiujących czy robiących podczas tych mrozów cokolwiek! I oczywiście dla Adusi, która chciałaby z nami tymi mrozami się cieszyć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam w zanadrzu nawet lepszą:) Praca z Francuzami należy do tych, które się wspomina latami:) Dzwonię do Francuzki z Paryża w sprawie handlowej, a że dobrze się znamy i jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku to rozmowę zaczyna typowy "small talk". Jednym z podstawowych tematów każdej uprzejmej rozmowy o niczym jest pogoda. No więc ja się grzecznie pytam jak u nich, ona jak u nas, ja odpowiadam zgodnie z prawdą, że zimno i śnieg, na co ona pyta całkiem poważnie " Ale do pracy jeździsz na nartach, prawda?" heheheheh Aż mnie język świerzbiał, żeby odpowiedź, że nie. Wolę jak mój niedźwiedź ciągnie sanie:D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak tak czytam te komentarze, to myślę sobie, że z nich by jeszcze lepsze opowiadania wyszły niż z samego bloga!Trzeba będzie o tym pomyśleć.
    Z gatunku histori o polskim zimnie: Tajowie się zupełnie na poważnie pytali, czy jak jest minus 20 to siku nie zamarza...Jak widzisz, Karolka, nie tylko Francuzi tacy światli i wykształceni...:)
    A tak na poważnie to bardzo mnie wzruszył tekst o "przyjaciołach moich przyjaciół", bo ja też wyznaję takową zasadę, a na dodatek, że jestem raczej gadatliwa bardziej niż mniej (tak, tak, wiem, wszyscy myślą, że jest na odwrót=P to uwielbiam jednym przyjaciołom opowiadać o drugich i w ten sposób liczę, że większość moich przyjaciół zna się PRZYNAJMNIEJ ze słyszenia. A żeby wszyscy poznali się jeszcze lepiej, faktycznie jestem bardzo otwarta na pomysł dużej imprezy za następnej mojej bytności w Polsze!
    Tymczasem dotrwania do końca mrozów dla wszystkich marznących...Oj, chyba będziecie mieli ochotę mnie zabić, jak powiem, że ja dziś robiłam wiosenne porządki...Więc może nic nie powiem;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Sis, wiosenne porządki? W styczniu? U nas co prawda dziś tylko -8 a nie -25 jak wczoraj, ale do wiosennych porządków to jeszcze ze trzy miesiące zostały. Ja się zastanawiam czy ten śnieg co w Warszawie teraz leży to wogóle stopnieje przed naszym planowanym wylotem do Ciebie!

    OdpowiedzUsuń