sobota, 30 stycznia 2010

1月30日 czyli co Konsul Honorowy Polski w Japonii może uczynić dla maluczkiego
(w swoim jestestwie) studenta polskiego (który, przez przypadek, też jest akurat w Japonii:)...?


Ktoś ma jakiś pomysł? Otóż, wybrałam się dzisiaj na takie oficjalne przyjęcie obacianów, takich trochę bogatszych i "ważniejszych" niż moje lokalne obaciany, a mianowicie członków "Nippon Salonu", czyli stowarzyszenia zrzeszającego ludzi, którzy interesują się Polską i fundują co roku takie prywatne stypendium w postaci rocznego pobytu w Japonii dla jednego studenta z warszawskiej japonistyki. Były uroczyste przemowy, witanie szanownie przybyłych i zaszczycających chyba tylko swoją białą twarzą gości studentów - Polaków, czyli nas, w dużym skrócie. Był obiad japoński, podany przepięknie, wszak z treścią dużo mniej strawienną (różowe kawiatki tofu na talerzu, sushi z czegoś okropnego, japońskie pikle z niewiadomo czego, jakaś brązowa guma i takie tam zwyczajne japońskie jedzenie). Był również były Ambasador Japonii w Polsce, który opowiadał Japończykom o tym, jak to Polska jest tygrysem Europy i jak to chodził po zamarzniętej Wiśle...A potem, polscy studenci w liczbie pięciu zostali zaproszeni na herbatę przez panią Konsul Honorową, podczas to której herbatki usłyszeli pytanie, czy nie chcą czasem książek? Słysząc to konopiowo-filipowe pytanie, jedna z obecnych na spotkaniu studentek lekko się skonsternowała była, bo też nie wiadomo było o co nagle Pani Konsul chodzi. Pomyślała sobie zatem, że najpewniej babka ma sporo starych książek w domu i chce się ich pozbyć pod pozorem rozdawania ich pragnącym gorącym sercem literatury japońskiej studentom (Polakom). Nic bardziej mylnego. Babcia (wiek koło sześćdziesiątki lub nawet siedemdziesiątki a wygląd max koło pięćdziesiątki!szacun!) zgarnęła nas bowiem sprawnym ruchem ręki, zaprowadziła gęsiego do nieba, które okazało się być wielką, kilkupiętrową księgarnią japońską i powiedziała mniej więcej tak: "Wy sobie przez godzinę wybierajcie książki, jakie chcecie, jakie Wam potrzebne do nauki, a potem się tu spotkamy i ja je kupię." No i wtedy ta samaż studentka pomyślała sobie, że tak chyba wygląda niebo, a w każdym razie jego pierwszy krąg. Spędziła także godzinę ,klęcząc przed regałami na książki oraz usiłując wygrać dramatyczny wyścig z czasem (too many books, too little time!!!!!!!), po to aby parę godzin później wracać do domu tuląc do siebie dwie może i pozorne bookczyny, ale czując się conajmniej tak, jak wtedy, kiedy się WIE, że Święty Mikołaj NAPRAWDĘ istnieje. Tylko że mieszka w Japonii i nazywa się pani Takashima...


P.S. Rachunek pani Takashimy za książki dla biednych, polskich studentów (a było nas osób pięć, przypominam) wyniósł, bagatela!, tysiąc złotych...

P.S.II. Od jutra zamykam się w japońskich bibliotekach i tłumaczę swoją magisterkę na japoński (plan na luty). Uprasza się o wsparcie myślowe, w zamian obiecuję dedykację na pierwszej stronie doktoratu, jeśli takowy napiszę:)

9 komentarzy:

  1. Hmm...bardzo nie po polskiemu ten wpis, za poziom języka przepraszam Komentatorów (u mnie już późno i oczy się kleją, tyle tylko dodam na swoje usprawiedliwienie;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W imieniu Komentatorów (mam nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na fakt, iż nikt nie dał mi prawda do wypowiadania się w imieniu wszystkich Komentatorów): never mind the language, we just want more posts! Ale celem umożliwienia nam samym znalezienia się na pierwszej stronie doktoratu, chwilowo przeżyjemy mniejszą ilość wpisów związaną z spędzaniem większej ilości czasu w bibliotece. Chociaż może w bibliotece Szanowna Autorka również doświadczy przygód wartych opisania na blogu. A co do Świętego Mikołaja w postaci Pani Takashimy to widać była ona kiedyś biedną (choć pewnie nie polską) studentką i wie jaką sprawiła Wam radość. Natomiast w celu umożliwienia nam pełnego zrozumienia tej radości to napisz może co to za książki, bo niestety ze zdjęcia tytułów nie rozczytałam ;)) Buziaczki i powodzenia z pracą w bibliotece. A

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Takashima nigdy nie była biedna, bo jej rodzina zajmowała się w Japonii po wojnie przemysłem stalowym (japońska wersja rockefellera:), tyle się dziś dowiedziałam. A książki zwią się tak: "Individual differences in Second Language Acquisition" oraz "Finding your way to know kanji through understanding" (o znakach, ale trochę od teoretycznej strony, przyda się do tłumaczenia magisterki:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm to w sumie bardzo ciekawe, że poznajesz tam japońskich rockefellerów! A mają gdzieś w Japonii budynek Takasima Center, tak jak jest Rockefeller Center? Tytułu książek brzmią nawet zachęcająco (zwłaszcza tej pierwszej), ale i tak bym nie dała rady ich przeczytać :( Buziaczki i dobrej nocy, żebyś jutro miała siłę pracować nad tą magisterką! A

    OdpowiedzUsuń
  5. Ada, co za niesamowita historia, naprawdę! Ja mam taką teorię, że na obczyźnie częstotliwość występowania spontanicznych objawów ludzkiej życzliwości jest wyższa niż w Polsce - potwierdzasz? Na pewno nie przeczysz :) Powodzenia w studiowaniu świeżych zdobyczy i czekam na kolejne historie potwierdzające moją teorię :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Agatko, muszę Ci powiedzieć, że zgadzam się z Twoją teorią większej częstotliwości objawów ludzkiej życzliwości zagranicą. Pamiętam to co prawda bardziej z krótszych wyjazdów na obczyznę, a mniej ze stałego tam pobytu - może to ten biedny obcokrajowiec wzbudza w ludziach pozytywne odruchy (ciekawie jakie wrażenia mają w tym temacie obcokrajowcy przyjeżdżający do Polski?). Pozdrowienia i dużo sił na nowy tydzień pracy i nauki dla wszystkich! Asia

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz rację:) Tak wygląda niebo:)To tak trochę, jak nasza sąsiadka (żona dyplomaty) wyprowadzała się z mieszkania i stwierdziła, że książki to rzecz zbędna, więc zaprosiła mnie i moją siostrę, żebyśmy wybrały sobie co nam się podoba, resztę wyrzuciła (sic!)
    Trzymaj się dzielnie, rozumiem ból tłumaczenia(mój pracodawca stwierdził, że jestem jak Dynamomen - w ciągu dnia miałam przetłumaczyć prezentacje składające się na około 50 stronicową książkę...)Nie ma rzeczy niemożliwych ;)
    Moc buziaków!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Asiu, myślę, że w Polsce może być baaardzo różnie :) Na pewno znasz anegdotkę o paniach w kasach PKP, które do obcokrajowców mówią bardzo WOLNO, GŁOŚNO i WYRAŹNIE po polsku ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Agatko, anegdotę znam oczywiście, aczkolwiek ostatnio jest też reklama, w której taka Pani z PKP mówi ładną angielszczyzną, więc w sumie może coś się zmienia ;)

    A Karola, Ty jesteś raczej Dynamowoman a nie Dynamoman ;) Albo po prostu kobieta pracująca, która żadnej pracy (tłumaczeniowej) się nie boi ;)

    OdpowiedzUsuń