wtorek, 12 stycznia 2010

1月13日 czyli on "how to be an Alien?"

Jetlag is driving me crazy...Żeby się zatem czymś zająć miast bezproduktywnie gapić się w sufit o 4:55 rano i czekać aż na dworze zrobi się jasno, postanowiłam wklepać my small reflections on "how to be an Alien" inspired by an article in "The Economist" and sponsored by my sister and my favourite brother-in-law who gave me his copy of the magazine to read in the airplane. Czemu wychodzi na to, że piszę po angielsku? Please forgive me, it must be the jetlag thing, I cannot form a complete sentence in Polish, would it seem. Ale postaram się chociaż, żeby było pół-na-pół, jak w "Milionerach". Każdy może wybrać opcję językową do poczytania (no bo kto by czytał dwie? c'mon!).


"There are ever fewer places left in this globalised world where you can go and feel utterly foreign when you get there. (...) The most generally satisfying experience of foreigness - complete bafflement, but with no sense of rejection - probably comes still from time spent in Japan."

Święta prawda. Nie ma chyba doświadczenia bardziej "obcego" niż bycie Azjatą w Europie albo Europejczykiem/Amerykaninem w Azji for that matter. Nawet Afryka wydaje się mniejszym szokiem kulturowym dla Europejczyków, jak sądzę. Osobiście, za każdym razem, jak ktoś zadaje mi pytanie o Azję, czy Japonię, powtarzam jedno tylko zdanie...W Azję trudno jest uwierzyć. Nawet, jak się ją zobaczy na własne oczy, a co dopiero przed.

"To the foreigner Japan appears as a Disneyland-like nation in which everyone has a well-defined role to play, including the foreigner, whose job it is to be foreign."

Świętsza prawda. Jak wiele razy zadziwiało mnie, że Japończycy wcale NIE CHCĄ usłyszeć, że np. w Polsce też się je kotlety schabowe i najczęściej, tak jak w Japonii, z jajkiem, a czasem nawet i z ryżem (hmm...przypominają mi się słynne "wielkoczwartkowe" kotlety schabowe mojego Taty - obawiam się jednak, że ta dygresja będzie czytelna wyłącznie dla mojej rodziny za co pozostałych z góry przepraszam). Wcale nie chcą słyszeć, że my też mamy cztery pory roku, że latem też jest u nas ciepło, albo że polski jest równie trudny jak Wielki i Wspaniały Język Japoński, któremu nie dorównuje przecież żaden inny język na świecie. Wręcz przeciwnie. Cieszą się jak dzieci, jeśli się im powie, że w Polsce jest minus 30 zimą i że ludzie w Polsce nie ustawiając się w równych kolejkach, żeby wsiąść do metra czy autobusu, tylko wsiadają "jak popadnie". Jak się im to powie to pięć minut będą z radością kontemplować tę dziwną ideę wsiadania gdziekolwiek "jak popadnie". Moim skromnym zdaniem jest to perwersyjny rodzaj przyjemności pod tytułem "no właśnie, wiedzieliśmy, że wszystkie te historie z książek pod tytułem "Scary Europeans" (Straszni Europejczycy) są prawdziwe!". W istocie, Japończycy UWIELBIAJĄ słuchać o tym, co nas różni, o szoku kulturowym, jakiego doświadcza każdy, kto do nich przyjeżdża, niezależnie z jak długą wizytą. Według niektórych szukają w ten sposób potwierdzenia swojej wyższości nad innymi rasami i narodami. Nie jestem jednak tego taka pewna, myślę, że chodzi o coś więcej, o chęć wyobrażania sobie świata tak, jak opisywali go im ich przodkowie, opowiadając mrożące krew w żyłach historie o barbarzyńskich zwyczajach Amerykanów czy Europejczyków...O potrzebę "inności" zewnętrznego świata, nawet niekoniecznie jego "niższości", myślę...Ale może jestem po prostu naiwna, bo...

"The Japanese believe their language to be so difficult that it counts as something of an impertinence for a foreigner to speak it."

Najświętsza prawda. Zasada nr 1 w Japonii: niezależnie od tego, czy umiesz powiedzieć trzy zdania, czy cały elaborat w tym języku, Japończyk nigdy nie przestanie być zdziwiony tym, jakim CUDEM opanowałeś jego język w takim stopniu, nie urodziwszy się przecież w tym cudownym kraju i nie będący "blessed" tym cudownym darem, jakim jest możliwość uczenia się go od kołyski. A jeśli umiesz napisać swoje imię przy użyciu jednego z japońskich sylabariuszy - oh my God - babcie zemdleją z podziwu i niedowierzania jednocześnie! A podziw ten, w istocie, podszyty jest poczuciem wyższości, które zbijam w moich rozmówcach permanentnie informując ich, że węgierski jest trudniejszy od japońskiego. Nie zjednuje mi to od razu ich serc, no ale czuję się w obowiązku not to keep them in the dark ;-) (evil me)

A teraz trochę od drugiej strony, czyli o wadach i zaletach, a głównie jednak korzyściach i motywacjach do bycia Alien (Alien nie jest prześmiewcze, mój japoński dowód osobisty nosi nazwę "Alien Registration Card")

"Foreigness is intrinsically stimulating. Like a good game of bridge, the condition of beign foreign engages the mind constantly without ever tiring it."

Piękna metafora i ujęcie tego uczucia "rush of blood to the head", jakiego doznaję tu na co dzień. A każdy kto mnie zna, wie, że uwielbiam brydża (choć mój poziom dramatycznie spadł od czasów liceum, Zagat, not that I ever was that good, but still it is soooo sad...), szachy i wszystko inne co wiąże się po pierwsze z umysłową rywalizacją (Sis, wciąż mamy świąteczny remis jeśli chodzi o Scrabble), po drugie z analitycznym myśleniem [mała dygresja: całe życie - no dobrze - odkąd poszłam do matematycznego liceum miałam kompleks bycia naprawdę beznadziejną z matmy, zaczęłam się z niego leczyć dopiero po 24 roku życia a dziś mój wysiłek został wynagrodzony, kiedy mój przypadkowy rozmówca zapytał mnie, czy ja czasem nie jestem post-doc z fizyki albo chemii albo właśnie matematyki, bo takie "naukowe zdania" układam....miód na uszy zakompleksiałego "humanisty", to be honest!], po trzecie ze stymulującym intelektualnie towarzystwem:))) To be foreign is , indeed, very inspiring and very stimulating.
Ale, żeby nie pokazywać jednej tylko strony sushi...

"Living in a foreign country can evoke many of the emotions of childhood: novelty, surprise, anxiety, relief, powerlessness, frustration, irresponsibility."

Chyba pisałam już o różnych moich frustracjach w zderzeniu z Cudowną i Jedyną na Świecie Kulturą Japońską. W banku, na uczelni, na stołówce, gdziekolwiek. Bywa cudownie, a bywa też i tak, że mam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy albo stanąć i zacząć tupać, tak bardzo nielogiczne i irytujące bywają czasem odpowiedzi Japończyków. Ale na każdą frustrację przypada także jakieś wzruszenie, bo Japończycą są i potrafią być bardzo uroczy względem obcokrajowców (a może także siebie nawzajem). W tę niedzielę na przykład, wybrałam się do sióstr zakonnych, mieszkających nieopodal w górach na mszę, a siostry, wzruszone tym, że przeszłam 30 minut na piechotę (szanujący się Japończyk nei chodzi, chyba że w ramach ćwiczeń sportowych uprawianych przez japońskie pary staruszków o świcie lub zmierzchu), żeby do nich dotrzeć, podarowaly mi grejpfruta (rarytas w tutejszym świecie, gdzie owoce kupuje się na sztuki!) w specjalnie uszytym dla niego ubranku - woreczku, żeby mi było go lepiej nieść. Ain't that sweet???

"Perhaps foreigners are, by their nature, hard to satisfy. A foreigner is, after all, someone who didn't like his own country enough to stay there."

That's a teasing thought, bo ja akurat Polskę z jej wszystkimi przywarami kocham i odczuwam to jeszcze mocniej za granicą...Ale zgadzam się z pierwszą częścią tego stwierdzenia. Żeby pojechać na drugi koniec świata, nie wiadomo po co i na jak długo, trzeba być trochę nienormalnym. I niezadowalającym się tym, co na wyciągnięcie ręki...Czyli, w skrócie, hard to satisfy:)

Finally, last, but not the least.Największy chyba urok bycia Obcym...

"In another country you could flee easy categorisation by your education, your work, your class, your family, your accent, your politics. You could reinvent yourself, if only in your own mind."

Na resztę tygodnia wszystkim Wam życzę pobudzenia intelektualnego i inspiracji wszelakiego rodzaju...A sobie końca tego koszmaru co jetlagiem się zowie!!!!!!!Stay tuned and comment some:)


14 komentarzy:

  1. Sis! Wbrew temu co zapowiadałaś ten wpis nie jest fajny :( Jest BOSKI!!!! Seriously!!!! Po prostu rewelacja! I miło być sponsorem takiego wpisu ;) A właśnie jak czytałam ten artykuł w economiście to dokładnie na te same zdania zwracałam uwagę! I tylko jedno z mojego właśnego doświadczenia being foreign (an poorly educated ;)), że będąc tam daleko tym bardziej się docenia i jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało kocha swój własny kraj ;) Choć jest to paradoksalne biorąc po uwagę, że wybrało się przecież wyjazd z niego! I slowo honoru za rok zgłaszam ten blog na konkurs! Buziaczki i miłego Kobe (ja zabieram się do ostrej pracy :()

    P.S. A reważ za scrabble planuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ada, zgadzam się z Asią, wpis jest boski, moim zdaniem Top 3 na blogu! miałam już wychodzić, zajrzałam i po prostu wmurowało mnie w fotel... ręczę, że wszystkich z nas zadumało głęboko :) zapomnij o brydżu - tylko pisz!

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm... moim zdaniem powyższy wpis w pełni usprawiedliwia występowanie zjawiska jetlagów. co więcej, nawet sprawia, że zaczynam je odbierać w mocno pozytywnym świetle, choć Szanowna Autorka może mieć odmienne zdanie.

    moim zdaniem absolutnie gdzieś w TOP 1, nic nie ujmując pozostałym wpisom. najlepsza forma prowokacji do wyjścia z grona milczących :-)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. ha ha ktoś tu wyszedł z grona milczących, ale wciąż nie wiemy kto... to znaczy ja mam pewne podejrzenia, ale nie wiem czy słuszne... bo imion na k. jest wiele, zwłaszcza w towarzystwie mojej Szanownej Siostry ;) Może Szanowna/y k. jeszcze coś nam o sobie napisze....

    OdpowiedzUsuń
  5. Faktycznie imion na K. jest wokół mnie wiele (i zazwyczaj są to wspaniali ludzie, prawda, Karolka?), ale tylko jednej osobie przyszłoby do głowy mnie tak grzecznościowo i honoryfikatywnie tytułować:) Dziękuję za wyjście z ukrycia, a pozostałym za komplementy na wyrost - that made my jet lag horror (jest 21:30, a ja właśnie wstałam, gotowa do pełnej nocnej aktywności, problem tylko w tym, że rano mam zajęcia) a little better, indeed...I truly appreciate every word you leave here, all of you!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. hm no dobrze to powiem kim moim zdaniem jest k. (prawie jak w procesie kafki;). Otóż według moich podejrzeń jest to pewien mężczyzna z Wrocławia, który wypowiedział słynne zdanie o poszukiwaniu bursztynowej komnaty ;) Jeśli mam rację to pozdrawiam Pana K. i zachęcam do częstszych wypowiedzi na formu, a jeśli nie mam rację to chyba w ramach przeprosić będę musiała postawić piwo i osobie której tożsamości nie odgadłam i osobie której przypisałam autorstwo wpisu. Oj widać, że po tygodniu negocjacji dziwnie się człowiekowi pisze taki normalniejszy tekst... A Szanowną Autorkę (aha, pytanie od Michała czy omijage to jest szanowny prezent z podróży czy po prostu to słówko zaczyna się na o?) prosimy oczywiście o więcej wpisów to może jeszcze ktoś wyjdzie z ukrycia...

    OdpowiedzUsuń
  7. heh, w zasadzie przez przypadek wyszło jak wyszło, znaczy z tym k. w podpisie. i nie majac w zamiarze jakos specjalnie skrywac swej tozsamosci pewnie szybko bym ja ujawnil gdyby nie fakt trzykrotnego uzycia wyrazu 'zdanie' w mym niezbyt dlugim komentarzu, a co za tym idzie - wstyd natury stylistycznej.

    niemniej Asiu, sadze, ze Twe domysly sa trafne, faktycznie prawdopodobieństwo sukcesu pewnych poszukiwań przyrównalem do możliwości znalezienia bursztynowej komnaty, choć nie sądziłem, że znasz tą opowieść. ba, nawet nie wiedziałęm, że Ada może ją znać. i w sumie jest nieco zaskakujące dla mnie, że to właśnie to przyszło Ci na myśl jako rzecz, która mnie charakteryzuje :)

    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj,Krzysiu wychodzi na to, że nie umiem utrzymać języka za zębami;) Opowieść o komnacie bursztynowej jakoś mi się przypomniała po tym, jak się widzieliśmy w tę Święta i powtórzyłam ją później rodzinie...Mam nadzieję, że się nie gniewasz, dodam tylko, że powtórzyłam ją, zaznaczając, że jest to jeden z najlepszych tekstów, jakie znam ever (co powinno połechtać próźność Twą, albowiem ja nie czynię takich komentarzy na prawo i lewo i trzeba na niego sobie zasłużyć). BTW, przyszło mi na myśl, że z grona Trzech Wielkich Komentatorek bliskie są Ci Dwie, w związku z czym, kiedyś muszę naprawić niedopatrzenie, powinieneś zaś bowiem poznać i Trzecią, zwłaszcza, że jej imię zaczyna się od tej samej litery co Twoje:)
    Anyway, moc uścisków from my little japanese castle nie tylko dla komentujących, także dla "cichych" czytających, albowiem od teraz nie tracę nadziei, że może jeśli mi uda się wspiąć na odpowiedni poziom grafomaństwa, ktoś jeszcze dołączy do grupy komentującej:)

    OdpowiedzUsuń
  9. tak, to jednak pocieszające że rozpoznałam autora po dość krótkiej formie jaką jest komentarz do bloga ;) I Krzysiu mam nadzieję, że nie masz Adzie za złe przekazania Twojej malowniczej metafory, ale szkoda by było trzymać takie 'perełki' w ukryciu ;) Pozdrowienia dla wszystkich: Autorki, komentatorek (w tym moich tych WIELKICH ;)) oraz cichych wielbicieli tego bloga. Myślę, że trzeba kiedyś zrobić imprezę czytelników bloga - gdzieś w połowie drogie (między Polską a Japonią albo między Warszawą a Wrocławiem) ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. I nawzajem:) Co do tej imprezy,niech jej przedsmakiem będzie sam fakt, że Ada rozwija się również kulinarnie w tym odległym kraju i znając jej iście polską gościnność poczęstowałaby nas czymś wyjątkowym:) Pozdrawiam Was wszystkich ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć Krzysiu!!! :)))
    Ale powiem Ci, że chyba nastąpiłeś nieświadomie wszystkim nam byłym i obecnym polonistkom-lingwistkom-humanistkom na czuły punkt, bo język wpisów natychmiast się cofnął o kilkadziesiąt lat ;) my tu już sobie spokojnie blogowałyśmy mową internetową, a tu proszę jaka rewolucja :) ściskam wszystkich w połowie zapracowanego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięki, Piotrek! I, przy okazji, spóźnione parę dni, ale bardzo serdeczne życzenia urodzinowe!!!

    OdpowiedzUsuń