poniedziałek, 8 listopada 2010


"Bye bye Saito Ao Minami...

...hello Tsukumodai (Suita-shi)"

(część II)



Nie pisałam od tak dawna, że nawet moi najwierniejsi czytelnicy (aka moja rodzona siostra;-) poczęli mnie zdradzać, zaczytując się we wspaniałym blogu
( http://www.maju-baju.blogspot.com ) osoby, która jest odpowiedzialna za wiele niesamowitych zdarzeń w moim życiu (kto zna chociażby wielokrotnie opowiadaną przeze mnie historię o jej niesamowitych zdolnościach "swatania" kobiet, ten wie o czym i o kim mówię :-). A więc coby nie stracić na zawsze skromnej, ale bardzo mi bliskiej grupy czytelniczej, zasiadłam dziś rano do pisania. Znad komputera zerkając często na widok z mojego okna...

...który wygląda właśnie tak (w deszczowe popołudnie)

Lub tak....o zachodzie słońca.


Prawda, że ładnie? Przypomina trochę mój widok z Górnośląskiej, przynajmniej jeśli chodzi o aspekt przestrzenny. Co nie jest bez znaczenia, kiedy się mieszka w pokoju o powierzchni 5 metrów kwadratowych (sic!). Bez okna z widokiem na otwartą przestrzeń trochę jednak ciężko pomieszkiwać w tak kompaktowej rzeczywistości.

A jednak jest mi dobrze być znowu w akademiku, w malutkim pokoju, bez kuchni i łazienki. Pokochałam swoje poprzednie mieszkanie, zwłaszcza widok na pola ryżowe podczas pory deszczowej i balkon, na którym spędziłam wiele samotnych i towarzyskich wieczorów. Mimo to dobrze jest też znów mieszkać w otoczeniu ludzi i przyjaciół (z akademika wyprowadziła się już niestety Zori (Bułgarka) wraz ze swoim chłopakiem Johnem, ale została jeszcze Liv (czy ja zamieszczałam na blogu zdjęcia Liv? Jeśli nie to ogromne niedopatrzenie!), która pomagała mi wnieść na piąte piętro wszystkie moje najcięższe pudełka, kartony z książkami i garnkami. Doprecyzuję: nie POMOGŁA mi je wnieść, a WNIOSŁA je za mnie, zostawiając mi do niesienia same lekkie pudełka (z Liv łączy nas między innymi kontuzja kolana, co zawsze wiąże się z licytowaniem się, która z nas poniesie coś cięższego tej drugiej; muszę powiedzieć, że klasyczny baran zodiakalny, jakim jest Liv, wygrywa większość z tych kłótni).
Z lewej i prawej strony zdjęcia upamiętniające proces przeprowadzkowy, który odbywał się na raty i zajął mi nie mniej niż trzy tygodnie (sic!). Wczoraj dopiero zdałam klucze do starego mieszkania i dopełniłam wszystkich upiornych formalności, jakie się wiążą z podjęciem jakiegokolwiek przedsięwzięcia czy nowego wyzwania w Japonii.
Między innymi, rodem z "Bezsenności w Tokio" Bruczkowskiego, wynosiłam jeszcze w piątek wieczorem z Kubą potajemnie starę mikrofalówkę do śmietnika pod osłoną nocy, żeby uniknąć płacenia około 40-100PLN za wyrzucanie "sprzętu elektroniki domowej" (wole tłumaczenie). Co prawda konspiracja nie wyszła nam wzorowo, bo post faktum zorientowałam się, że u mnie w budynku są kamery rejestrujące wszystko, co wchodzi i wychodzi z windy, tak więc chwilowo czekam, czy nie dostanę telefonu z jakąś reprymendą lub wezwania do zorganizowania transportu dla mojej nielegalnie wyrzuconej mikrofalówki. Wcześniej jeszcze nielegalnie wyrzuciłam zepsutą lampę, ale na nią ktoś się skusił (bądź też zlitowali się nad nią panowie śmieciarze i przekwalifikowali ją z kategorii "duży śmieć wymagający nabycia specjalnego biletu, który zezwala na wyrzucenie go do śmietnika" do kategorii "śmieć niepoprawnie wyrzucony z kategorii tych nie-recycklingowanych, wszak przymkniemy na to oko"). Jest jeszcze trzecia opcja: ktoś grzebał w śmietniku i mu się spodobała :-) Ja sama kiedyś miałam ogromn chrapkę na taki piękny czerwony fotel, który stał w moim czystym (!) śmietniku i aż się prosił, żeby go zabrać do domu, ale nie zdążyłam i ktoś go wywiózł (bo trzeba przyznać, że fotel miał swój bilecik-przepustkę na wysypisko śmieci, nie to co moja mikrofalówka!). W akademiku śmieci nie sortuje się już tak porządnie (o zgrozo, na marne pójdą moje dobre nawyki mycia plastikowych butelek i szklanych słoików przed wyrzuceniem oraz wiązanie sznurkiem wszystkich gazet, ulotek i papierow w ładne śmieciowe paczki i paczuszki...). W akademiku są inne zwyczaje ("Welcome to the wild, wild west"). Na przykład wczoraj zauważyłam, że podczas mojej tygodniowej nieobecności zużyto prawie w całości mój nowiutki płyn do mycia naczyń, bo go nieuważnie zostawiłam w kuchni. Błąd, duży błąd. Ale co tam, każda strata wiąże się z czymś pozytywnym. Trzeba tylko umieć to dostrzec. Wystarczy bowiem zejść do tej samej kuchni, a ludzie, którzy "kradną" sól, garnki czy płyn do mycia naczyń, zaproponują wspólny posiłek lub herbatę.

Dzisiejszy wpis jest krótki, bo opowieści do uzpełniania trochę mi się uzbierało w czasie bez internetu, więc będę je dzielić na krótsze porcje (internet mam dopiero od 2 tygodni, z tym że w międzyczasie byłam na tydzień w Hamamatsu, co będzie kolejną opowieścią blogową, jeśli się okaże, że mam jeszcze jakiś czytelników ;-)

Ściskam bardzo mocno z przepięknej, jesiennej Japonii....I przepraszam, że tak długo milczałam blogowo i mailowo -_-

6 komentarzy:

  1. Zaprawdę ładne te widoki okienne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Sis, jak widać czytelników blogowych jeszcze masz! i to nie tylko rodzinnych ;) więc liczymy na poprawę statystyki wpisów, a wtedy my postaramy się o poprawę statystyki komentarzy. I faktycznie widok masz ladny - moze nawet lepszy niz te pola ryzowe i monorail do bampakukinankoen i innych ciekawych miejsc ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz Kochana, masz wiernych czytelnikow :)

    Namaste z Krainy Swietych Krow :)

    Zgadzam sie z przedmowcami, zaiste jest na czym zawiesic oko za Twoim nowym oknem :) Bardzo mnie zawsze rozbawiaja opowiesci o japonskiej biurokracji (choc wiem, ze w rzeczywistosci nie zawsze jest smiesznie).

    Asiu, jak sie nazywali ci ludzie, co to robia nie wiadomo co w pracy? Pamietasz, mowilas mi, jak sie spotkalysmy po slubie Karolci :)

    Sciskam wszystkich, ale Ade najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Agatko, ci ludzie nazywają się transponster ;))i to jest z takiego odcinka friendsów, że Joey i Chandler grają z Monica i Rachel o mieszkanie - a co poznałaś jakiś nowych transposterów??? Buziaczki dla piszących i czytających, a także dla tych co za biurkami :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Asia, dzieki - nie, ciagle ten sam jeden transponster :) tylko tak mi sie przypomnialo, bo Marcin siada do kompa na wakacjach, zeby troche popracowac, a ja buszuje po blogach i zrzucam zdjecia ;)
    dzieki, sciskam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zagatka!Strasznie mnie wzruszyl Twoj wpis z Indii...Serio!!! Doomo, jak mawiaja Japonczycy (bo nie wiem, jak mawiaja Indusi, ale sie dowiem, bo strasznie chce pojechac do Indii - glowny powod: INDYJSKIE JEDZENIE!!!!!!!!! Jak dla mnie nie ma sobie rownego na swiecie, ale moze Wam sie juz przejadlo, hum?)
    Moc usciskow dla Ciebie i Marcina z kraju czerwieniejacego klonu!!! (no i troche zaluje, ze nie wybraliscie mojej czesci Azji, but what can I do?:((

    OdpowiedzUsuń