niedziela, 5 kwietnia 2009

4月5日

Drugi wpis, w którym opowiem o jajku-niespodziance, czyli o tym co można znaleźć w japońskich pączkach...

Dedykowany wszystkim tym, którzy lubią pączki:)))

No więc opowieść zaczyna się wczoraj. Budzę się rano (względnie rano bo tutaj tak koło 13 popołudniu, no ale czasu polskiego bardzo wcześnie rano, bo o 7.00), wychodzę z mojej nory trzech kołder (trzecią, koc właściwie, zakupiłam nazajutrz po pierwszej nocy polarnej u siebie w pokoju, w Carrefourze, do którego szłam na piechotę i na wyczucie wzdłuż autostrady, bo co próbowałam wsiąść do jakiegoś autobusu, żeby mnie tam zabrał, to pan kierowca w masce na twarzy i białych rękawiczkach uprzejmie informował mnie, że on akurat tam nie jedzie, ale nie podawał też żadnych informacji na temat tego, który autobus tam jedzie, no nic, dzięki temu obeszłam już całe moje wielkie miasto), ubieram się i postanawiam wyruszyć na wyprawę w celu upolowania jakiegoś śniadania (od przylotu minęły już chyba cztery doby, a ja w sumie zjadłam dotychczas 4 posiłki...nic dziwnego, kampus jest w górach, do najbliższego sklepu 25 minut piechotą i pokazano mi go dopiero 2 doby po przylocie). Na dworze przyjemna ulewa, ale nie zrażam się, bo jest już 14, a ja ostatni posiłek jadłam poprzedniego dnia koło 18 (i był to mój jedyny posiłek tamtego dnia), no więc dość oczywiste, że jestem BAAARDZO głodna. Ponieważ lać nie przestaje, stawiam na ekstrawagancję i zamiast maszerować 35 minut do lokalu o dumnie brzmiącej nazwie Mr. Dougnat, gdzie liczę na dobrą, ciepłą kawę i jakiegoś pączka, postanawiam zaczekać na autobus i zapłacić tak koło 7,5 złotych za przejechanie 5 przystanków (tak naprawdę jedyne co jest w Japonii drogie to komunikacja wszelaka, książki kosztują mniej niż 2 bilety autobusowe:( Jak postanowiłam, tak też uczyniłam. Wysiadam więc w centrum mojej wioski, z nieba leje jak z cebra, a ja odkrywam, że Mr. Dougnat to chyba jakieś bardzo trendy miejsce, bo tłum jak na Marszałkowskiej, są tam wszyscy, rodziny z dziećmi, japońskie laski na randce z ukochanym, japońscy biznesmeni, etc...Dodaje mi to odwagi, wchodzę zatem i już od progu cieszy mnie, że jest pół samoobsługa, bo zamawianie czegokolwiek w Japonii póki co potwornie mnie stresuje, na dodatek wolę najpierw zrobić dokładną inspekcję pączków, coby nie trafić na coś niezjadliwego. Czeka na mnie otwarta witryna gigantycznej chłodni i tak ze 30 rodzajów pączków. Wybieram jeden, przypominający polską "oponkę" albo tzw. "pączka francuskiego", ale że jestem pożądnie głodna szukam "co by tu jeszcze, panowie, co by tu jeszcze..." No i mam, znalazłam!Najzwyklejszy na świecie pączek z marmoladą, wyglądem nie różniący się niczym od pączków na chmielnej, okrągły, równy, bez żadnej dziury, czy co. Chwila wahania, zerkam na nazwę pączką...Hmmm...K-A-R-I-P-A-N....Zastanawiam się, co to może być...PAN to proste, znaczy buła, chleb, ciacho, K-A-R-I z angielskiego, więc kombinuję...przychodzi mi do głowy, że najbliżej temu jest curry, no ale patrzę na wszystkie pączki, wszystkie są oblane czymś słodkim, najmniej słodka wersja jest z lukrem z zielonej herbaty, no i myślę sobie, że w szanowanej amerykańskiej knajpie, za jaką od razu uznałam Mr. Dougnat, nie zaserwowaliby takiego dziwactwa jak pączek z pastą curry. Uspokajam się, że K-A-R-I pochodzi zapewne od K-A-R-O-R-I czyli nazwa oznacza nie mniej ni więcej tylko "kaloryczny pączek". A że tego właśnie mi trzeba, chwytam za pączka i udaję się do kasy. Po drodze napotykam na trudności w postaci pytań pani kasującej, bo dopytuje się mnie, czy chcę tegoż pączka na zimno czy na ciepło, po krótkiej dyskusji dochodzimy do porozumienia, czyli ja mówię, że nie zrozumiałam, co do mnie powiedziała, a ona kiwa głową i mi go podgrzewa. Siadam sobie wygodnie z moją kawą, cieszę się, że chwilę sobie odpocznę zanim znów udam się w nieznane, tym razem na poszukiwanie księgarni i sklepu z grzejnikami (doszłam do wniosku że temperatura w moim pokoju musi wynosić tak max 15 stopni i że bez farelki się nie obejdzie, nie wiem tylko jeszcze, czy oni tu mają farelki). Skonsumowawszy pączka nr 1, sięgam po drugiego...No i całe szczęście, że go nie ugryzłam, tylko przełamałam na pół, bo nie wiem, czy potem nie miałabym pączkowej traumy do końca dni moich. Pączek w istocie okazał się pączkiem nadzianym pastą curry, która po podgrzaniu wydawała z siebie bardzo silny zapach...Zostawiłam więc biednego pączka na talerzu, poprzyglądałam mu się trochę, zrobiłam mu nawet pamiątkowe zdjęcie (niestety, kabelek do aparatu został w Polsce, zdjęcia będę mogła przesłać i umieścić na blogu dopiero po świętach, jak dostanę przesyłkę od rodziny...szkoda...pączek naprawdę warty upamiętnienia, potem już nikt nie będzie pączkowej historii pamiętał:), po czym zostałam ze trzy razy wystraszona przez panią obsługującą, która podchodziła pytać, czy nie chcę dolewki kawy (a stresowała mnie tym, że nie wiedziałam, czy jej dobrze i grzecznie odpowiadam "nie, dziękuję, już wystarczy"). Wychodząc musiałam jeszcze w przepraszających ukłonach wytłumaczyć pani sprzątającej, dlaczego mi nie smakowało. Wytłumaczyłam, że myślałam, że jest to pączek na słodko i że to moja wina, że się pomyliłam i go zamówiłam i dlatego go nie zjadłam. Pani mnie wysłuchała, po czym spytała: "A może zapakować?" (...)
Nie, nawet bardzo głodna wieczorem nie miałam ochoty na pączka-curry (...)

5 komentarzy:

  1. Jestem z Ciebie taka dumna! Dzielnie dajesz sobie radę:)A historia z pączkiem przypomina mi te "pyszne" batoniki ryżowe ze słonym zielskiem jakie dostałaś od znajomych Japonek:) To też miały być słodycze.... Tylko jedno mnie martwi: musisz jeść więcej!Dobrze, że w tej mieścinie jest Carrefour:)A propos deszczu, w Warszawie wiosna na całego - piękne słońce:) Ściskam Cię bardzo mocno i idę odgrzebać rower:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Adus, historia jest boska! Smieje sie do rozpuku czytajac Twoje wpisy, ale zgadzam sie z Karola, ze musisz wiecej jesc. Przyslij swoj adres to wyslemy Ci jakas paczke dobrych polskich ciastek!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahh, japońskie klimaty :) Nie powiem, przypominają mi się moje boje z Japonią :)

    co do grzejinka: ustrójstw grzejących znajdziesz tam bez liku, lepsze i gorsze... nie wiem jak duży masz pokój, ale nie polecam tych które wyglądają jak wiatrak... tylko nie mają wiatraka a grzejnik :)
    a więc ów grzejnik grzeje, ale tak mniej więcej na pół metra. więc kup jakiś inny :)

    have fun!

    OdpowiedzUsuń
  4. Piotrek, dzięki za wpis i za wszystkie rady!! Chwilowo się waham, kupować ten grzejnik czy uruchamiać zasyfiały klimatyzator - opcję dogrzewanie...dou sureba ii?
    Uściski dla Ciebie i Mai z sakurlandu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ada, ja miałam we Francji zapowietrzony kaloryfer, w pokoju, który zapewne dobrze pamiętasz :) w każdym razie zanim info o usterce przedarło się przez sekretariat, administrację, konserwatora, i wiele innych instancji, to się zrobiła wiosna :)

    Ja bym kupiła grzejnik :)

    OdpowiedzUsuń