piątek, 17 kwietnia 2009

4月17日

Szósty wpis, w którym opowiem o tym, dlaczego mieszkanie z Tajkami i Wietnamkami oznacza konieczność kupna lodówki...

Wpis dedykuję moim kochanym współlokatorkom, żeby wiedziały, jak cudownie mi się z nimi mieszkało!!! (if I hadn't said that enough of times:) Dla Uli, Ani i Migotki...

Obiecana część druga na temat mojego życia na uniwersytecie, a konkretniej, w akademiku.
W pierwszym wpisie opisałam już co poniektóre właściwości mojego pokoju, pominęłam za to cały aspekt towarzyski i wspólnotowy, z tej prostej przyczyny, że nasze piętro zaludniało się powoli. Po dwóch tygodniach zaczynam po mału rozumieć trzy główne zasady rządzące naszym życiem pod jednym dachem.
Oto i one...

I. Zasada nr 1 - Będziesz tolerancyjna wobec bliźniego swego, bo ściany tego akademika zaiste cienkie są.

Zasada nr 1 polega głównie na tym, że słyszę każdy dźwięk z pokojów, przylegających do mojego (w liczbie trzech tylko, bo na szczęście mam pokój na końcu korytarza), w stylu: kichnięcie, przesunięcie krzesła, spuszczenie wody w toalecie, rozmowa przez telefon, odgłos telewizora, wiercenie się w lóżku...Czasem słyszę nawet dźwięki z pokoju oddalonego ode mnie o dwa pokoje. To wtedy, kiedy ktoś otwiera szafę (nasze szafy skrzypią tak, że obudziłyby umarłego, na szczęście mamy dwie i tylko jedna tak skrzypi, więc każdy otwiera ją tylko wtedy kiedy naprawdę MUSI). Jest to dźwiękowo nowe dla mnie doświadczenie, na Górnośląskiej za bardzo sąsiadów swoich nie słyszałam, no chyba że naprawdę byli bardzo, bardzo głośno.
Tolerancja dźwiękowa rozciąga się dalej, bo np. w Wielki Piątek do trzeciej w nocy musiałam słuchać Szakiry i Britney Spears (w pokoju "zabaw i rekreacji" na dole była impreza)...Przez ostatnią godzinę rozważałam zejście na dół w piżamie i wydarcie się na wszystkich (wszyscy, ktorzy mnie dobrze znają, wiedzą, ile się musi mojej cierpliwości wyczerpać, żebym rozważała taką opcję...).
Jest jeszcze tak, że jeśli ktoś rozmawia na głos w kuchni (od ktorej dzielą mnie AŻ cztery pokoje), słyszę u siebie każde słowo, które nasz "tubowy" korytarz bardzo dobrze niesie...

II. Zasada nr 2 - Przez cały swój pobyt w akademiku będziesz wytrwale walczyła o miejsce w lodówce....(ale i tak przegrasz)

Życie w akademiku jest proste. Trzeba szybko zrozumieć, gdzie są pola bitwy i zająć na nich swoje pozycje, zanim to zrobią inni. Niezbyt zainteresowana militarnymi tematami, z kretesem wszystkie walki przegrałam. W tym walkę najważniejszą. Walkę o miejsce w lodówce. Nie zmartwiłam się, jak zapełniały się garnkami, patelniami, naczyniami i miskami szafki kuchenne, mówiąc sobie, że przecież i tak mam tylko jeden garnek i że mogę trzymać go w pokoju. Zresztą, wysprzątawszy raz sama kuchnię, poddałam się. Brudno jest już nazajutrz. Nie syfiasto (jak w drugim akadmiku, gdzie kuchnia jest wspólna dla trzydziestu osób, tam dosłownie śmierdzi na piętrach!), ale brudno. Nie zachęciło mnie to do trzymania pożywienia w kuchni. No ale są takie produkty, które niestety trzeba trzymać w lodówce. A lodówki w pokojach niet. Kiedy zatem, po 3 dniach od wprowadzenia się zaczęłam zajmować przynależne mi miesce w lodówce, okazało się, że mam go jakoś nadspodziewanie mało. Mamy dużą naprawdę lodówkę, a mieszka nas na piętrze tylko 10 osób...A jednak. tajskie i wietnamskie produkty żywieniowe zajmują wyjątkowo dużo miejsca i najwyraźniej w tych krajach lodówki są XXL...Początkowo, nie martwiło mnie to bardzo, bo pomyślałam sobie, dobra, to co mam mi wystarczy...A miałam miejsce na jeden mały zamykany pojemnik, majonez i ogórek. Po tygodniu jednak, postanowiłam dołożyć jogurty i wtedy okazało się, że jak je włożę do lodówki, to ktoś mi je przekłada, uznając że moje 3 jogurty plus pojemnik, majonez i ogórek, to zdecydowanie za dużo. I jogurtu lądują na bocznej szafce lodówki, a "moje" miejsce zajmują jakieś resztki czyjegoś jedzenia. Bardzo nieładnie obwiniam o to Azjatki, bo one gotują w tej kuchni non - stop i jakoś to jedzenie lodówkowe wygląda mi na ich. Poza tym inne Polki doniosły, że kuchnia anektują właśnie Azjatki. Na moim piętrze mieszkają dwie Wietnamki, jedna Tajka, jedna dziewczyna z Malezji, jedna bliżej niezidentyfikowana Azjatka, jedna Białorusinka, jedna Dunka, jedna Brazylijka (chyba) i ja. Brakuje jeszcze jednej. Hm, chyba też Azjatka. Reasumując, jak kupiłam jedzenie "na święta" (żeby nie chodzić w lany poniedziałek do sklepu, mimo, że tu czynny), to musiałam je włożyć do zamrażarki, bo tylko tam było jeszcze dla mnie miejsce. Zaczynam pomału rozumieć zasadę nr 2 i zmieniam taktykę z obronnej na ofensywną, a w każdym razie zapobiegawczą, dziś włożyłam do lodówki garnek z sałatką i specjalnie go tam potrzymam do jutra, żeby go nie wyjmować za wcześnie, a dopiero wtedy, jak na jego miejsce będę miała jakieś zakupy do włożenia. Inaczej, całe "wystarane" miejsce w lodówce znów pójdzie na marne, bo mi je zajmą...

III. Zasad nr 3 - Będziesz błogosławić Twój wspaniały akademik co rano o poranku, zdając sobie sprawę z tego, że mogło być dużo, dużo gorzej...

Tę zasadę zrozumiałam dopiero niedawno...Na początku przeżyłam bowiem pewien szok (jeśli chodzi o czystość kuchni, wspólnych pralek, wielkość pokoju, etc) dotyczący mieszkania w akadmiku, później jednak zaczęły do mnei docierać sygnały, że ja to mam luksusowy akademik...W istocie, jak poszłam w odwiedziny do akadmiku nr 1, gdzie mieszkają głównie chłopcy, ale na V piętrze wszystkie inne Polki poza mną...no to się ucieszyłam z mojej mikro-łazienki w pokoju (tam mają wspólne łazienki), z mojej nienajczystszej kuchni (tam mają kuchnię w ktorej przewalają się śmieci, mimo że są wyrzucane codziennie, nie wspominając już drugi raz o zapachu, jaki się z tej kuchni roznosi po piętrach....) A potem jeszcze pojechałam do Nary, odwiedziś koleżankę z japonistyki, no i okazało się np. że ona owszem, ma duży, luksusowy pokój, ale w swojej łazience ma tylko lodowatą wodę, nie ma drugiego kurka. W związku z czym cała zimę (a było tam ponoć całkiem zimno) musiała myć ręce w lodowatej wodzie...Hmm...Po namyśle, mój akademik wydaje się być całkiem fajny, prawda???? Nie ma to jak się porównać do innych, żeby człowiekowi od razu się zrobilo lepiej;)

p.s. jak pisałam tego posta, to komuś się coś mega przypaliło w kuchni, aż myślałam, że jest pożar czy co...nie, po prostu zapachy też przechodzą przez te ściany nie straciwszy nic ze swojej intensywności:)

5 komentarzy:

  1. Sis! Po pierwsze oczywiscie dzieki za posta bo dla nas biedakow siedzacych w piatek poznym popoludniem w pracy i czekajacych jeszcze na jakas glupia telekonferencje jest on highlightem dnia! A po drugie, nie wiem czy znasz historie jak ja w pizamie poszlam konczyc impreze kiedy pierwszy raz mieszkalam w akademiku. Otoz, kiedy okolo 2 czy 3 w nocy w srodku tygodnia obudzila mnie dudniaca muzyka i wyszedlwszy ze swojego pokoju stwierdzilam ze ma ona zrodlo w pokoju prawie na przeciwko mnie gdzie mieszkal taki jeden Wloch ale gdzie nikogo nie bylo (bo wszyscy poszli do kuchni na koncu korytarza zrobic sobie przekaski, jednakze zostawiac wlaczona muzyke i otwarte drzwi ;)) to weszlam odwaznie w pizamie do tego pokoju i naciskajac przycisk on/off wylaczylam to cudo. Spowodowalo to wysyp mezczyzn z kuchni z pytaniem 'what the f...?' na ustach ;) Oczywiscie jako osoba kulturalna przyznalam sie do wylaczenia zrodla muzyki i poinformowalam ze chcialabym spac ;) Aha, i jeszcze czeka Cie pare atrakcji, bo z highlightow wydarzen w moim akademiku to campus security wlamywalo sie do pokoju jednego chlopaka bo palil substancje niedozwolone, a drugi jak sie spil to skopal sciane tak ze sie rozwalila i opiekun akademika zagrozil nam ze jak nikt sie nie przyzna to wszyscy solidarnie zaplaca za naprawianie tej sciany ;) Jak widzisz bohaterami powyzszych historii sa glownie mezczyzni i dlatego powinnas sie cieszyc ze mieszkasz w akademiku zenskim ;) No to tyle, mam nadzieje ze to sie wklei ;) Buziaczki i walcz dzielnie o nalezne Ci miejsce w lodowce! A

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy za wpis :)

    Ad, no to byłam blisko, nie było Cię, bo walczyłaś z urządzeniem termalnym:) Myślę, że one przedstawiają Twoje produkty, ponieważ sądzą, że w ten sposób optymalizują wykorzystanie miejsca w lodówce - jeśli zajrzysz i zobaczysz, że jest space for improvement w stosunku do ich produktów, to do dzieła :) Trzymam kciuki i udanego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  3. cześć Kochana:) jak dobrze, że się odezwałaś:) Asia ma rację, lud pracujący czeka z wytęsknieniem na Twoją powieść w odcinkach:)
    Jak to dobrze, że ten wspomniany przez Ciebie 1% Europejczyków to nie tylko Ty:) Szybko zintegrowałaś się z ludźmi - masz tam już jakiś znajomych (oprócz Azjatek z kuchnii, które są na czarnej liście;)?
    A tak a propos, chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby kuno małej lodówki.
    A co do głośnej muzyki, w czasie mojego ostatniego pobytu w Kazimierzu też musiałam uciszać ... właścicielkę. Zaprosiła znajomych i balowali w nocy, a mnie krew zalewała, że nie mogę spać. Wszystko się da załatwić:)
    Trzymaj się dzielnie i napisz koniecznie coś więcej, może o zajęciach?
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Ada!
    Niezmiernie miło jest mi przeczytać o Twoich cross-kulturalnych spotkaniach z japońską rzeczywistością akademikową. Jako pięcioletni mieszkaniec akademika Parnas (który ze szczytem kultury niewiele miał jednak wspólnego) muszę przyznać, że niektóre z opisanych przez Ciebie doświadczeń nie są mi obce, ba , są mi bliskie...Po pierwsze, PRIMO: imprezy są na stałe wpisane w rytm każdego akademika i walka z nimi( czyli z ich uczestnikami) jest z góry skazana na porażkę. Jeżeli już uda się kogoś uciszyć,to należy się liczyć z ostracyzmem towarzyskim przejawiającym się w niezręcznej ciszy w czasie wspólnego pitraszenia w kuchni.
    Po drugie, PRIMO: wspólnota zapachowa jest czymś nieodzownym w przybytku studenckim i przyznaję, że nie zazdroszczę Ci w porze obiadów... Przypomnę tylko sytuację z mojego katowickiego Parnasu, gdy dwa dni całe piętro prowadziło dochodzenie w sprawie wywaru gotującego się w kuchni, a konkretnie próbowaliśmy ustalić jakie zwierze mogło być dawcą tak cuchnącego szkieletu do rosołu...Nie doszliśmy prawdy, ale muszę się przyznać, że mój azjatycki kolega, będący sprawcą tej śmierdzącej afery, widząc moje zainteresowanie zawartością gara, poczęstował mnie zupą... Jestem wśród żywych, więc nie taki diabeł... lub inne zwierzę... straszne jak je gotują. Konkluzją niech będzie zapewnienie, że czuliśmy wspomniany wywar jeszcze kilka dobrych dni na naszym pięterku.
    Po trzecie, PRIMO: Krótko. Żyłem pięć lat w akademiku Jazzu i muzyki rozrywkowej, temat ciszy nie jest mi znany, granie do trzeciej a.m na korytarzu na puzonie za to nawet bardzo.
    Temat lodówek w akademikach to rzeka, Żółta Rzeka ( chodzi o szerokość i zamulenie tematu).Lepiej mieć swoją małą starą,nieustawną,szpecącą wnętrze lodówkę,niż obserwować wędliny pałające chęcią opuszczenia chłodziarki o własnych siłach i sery wyglądające jak rainforest w okresie maksymalnej wegetacji.
    Tym nie bardzo optymistycznym akcentem kończę i pozdrawiam ze słonecznej Warszawy.Walcz śmiało Ada(o miejsce w lodówce)!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bartek, jak mi miło, że zapracowany muzyk ma czas przeczytać, a nawet i skomentować mojego bloga;)Mam nadzieję, Anulka, że narzeczona zapracowanego muzyka także...:))) Oj, brakuje mi tu Was jako współlokatorów...Nasze gotowanie i jedzenie w małej przecież kuchni na Górnośląskiej nie miało w sobie nic z akademickich okropności a wszystko z akademickiego poczucia wspólnoty (tylko w dobrym sensie, of course:)

    P.S. Koło mojego okna jest budynek, gdzie ćwiczą te instrumenty dęte, o których już pisałam. Tak więc muzykę mam od rana do wieczora, czasem nawet ładnie grają, czasem trochę tak, jakby mi ktoś dał trąbkę do ręki:D By the way, czy Wasza orkiestra nie ma jakiś tournee za oceanem;)?Buziaki dla Was obojga!!!

    OdpowiedzUsuń