Wszystkie oryginalne blogi są do siebie podobne. Każdy nieoryginalny blog ma za to swoją własną historię...A że do miana nieoryginalnego i banalnego, w gruncie rzeczy, bloga pretenduję...
Zarzekałam się, że nigdy i za żadne skarby świata nie będę się wyzewnętrzniać i dostosowywać do blogowych mód, etc. I jak to jest ze wszystkim w moim życiu, te wszystkie "nigdy" się na mnie szybko zemściły i oto jestem w Japonii (gdzie miałam nigdy nie pojechać ze względu na karaluchową fobię), w damskim akademiku (jakby mi ktoś powiedział, że dobrowolnie w czymś takim zamieszkam...), gdzie chodząc po pokoju usiłuję łapać internet i skończyć zakładanie tego bloga...(no właśnie, bloga, ja, która nawet maili nie lubię i w ogóle uważam, że era przedkomórkowa była czymś fenomenalnym!). Jest jeszcze parę takich "nigdy", którym jestem wierna, póki co, ale jeszcze mnie tu czekają dwa lata to i te "nigdy" zdążą się na mnie zemścić;)
Teraz będzie metafora. Trzeba uprzedzić, bo inaczej będzie zbyt patetycznie:)
Tytuł bloga wziął się z obrazu ukiyoe, który zobaczyłam po raz pierwszy w towarzystwie mojej japońskiej koleżanki Konomi na wystawie ukiyoe w Bibliotheque Nationale de France w Paryżu. Jakoś mnie pośród obrazów mieszczańskiego życia urzekł ten abstrakcyjny obraz pięknej kobiety, co skacze z parasolką w ręku z dachu jakiejś tam świątyni (wedle japońskiego tytułu obrazu). Francuski tytuł obrazu też mi przypadł do gustu, no i go sobie przetłumaczyłam na polski jako właśnie "Dama skacząca w przepaść z parasolką". Nic dodać nic ująć. Ada lecąca do Japonii jest kwintesencją tegoż obrazu. Jak również wszystkie moje inne przedsięwzięcia i życiowe decyzje, które wyglądają właśnie tak. Skaczę nie wiadomo w jaką przepaść i nie wiadomo po co, nieprzygotowana na to zupełnie (no bo kto skacze z parasolką, wyłączając, oczywiście, Mary Poppins...bez komentarza...), wszyscy mnie podziwiają za odwagę, a tak naprawdę moja odwaga bierze się chyba z tego, że ja dopiero skacząc orientuję się, że nie mam spadochronu tylko właśnie jakąś marną parasolkę. No i wtedy powstaje problem. Tak. Ta sytuacja ma w sobie coś z powtarzalności w moim życiu. Hence the title.
Ostatnie wyjaśnienie: dare no tame ni blog wo kaku no? (uwaga, tu już naprawdę będzie patetycznie i nic na to nie poradzę, nawet nie chcę:)
Dla rodziny i przyjaciół, żeby wiedzieli, że o nich pamiętam, myślę i tęsknię i że to także dzięki nim skaczę sobię z tą parasolką...:)
Mam nadzieję, że będziecie czytać, pisać i komentować, tak żebym nie myślała, że piszę do siebie, bo to mi się szybko znudzi.
Ja, hajimashou czyli bloga czas zacząć.
Sis, jestem dumna ze tak szybko zalozylas tego bloga. Czytam, czytam i nieustannie bede chciala wiecej! Buziaczki i trzymaj sie dzielnie. A
OdpowiedzUsuńcześć Kochanie:) Nigdy nie mów nigdy:) Dla tych, którzy nie wiedzą, Brok to zapadła dziura, a domki w których mieszkałyśmy przypominały slumsy dla ubogich rodem z Bombaju... Więc mam nadzieję Aduś, że oprócz panującego zimna Twój akademik w niczym więcej nie przypomina Broku:)A swoją drogę trzeba było ze mną pojechać w zeszłe lato do Turcji - zrozumiałabyś tak jak ja, że słowo "czystość" ma wiele znaczeń... Heheh:) Dlaczego jest tam tak zimno? Może trzeba zapolować na jakiś piecyk albo farelkę? Pamiętasz jak w "Bezsenności w Tokio" Bruczkowski kupował różne szpargały na przecenach?:)W końcu szkolili nas na ILSie do wyszukiwania rzeczy trudnych do znalezienia:) Co do warunków w samolocie to jestem pod wrażeniem:) Zawsze to jakaś rekompensata za długość lotu:)
OdpowiedzUsuńA co do parasolki... W zupełności Ci wystarczy! Zapomniałaś, że to japońska parasolka? Kto wie, czy nie służy wyłącznie do ozdoby, bo ta babeczka świetnie skacze jak w "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku" :) heheh
Trzymaj się śliczna, dasz sobie radę:) Będę Cię odwiedzać codziennie, myślę o Tobie ciepło i już tęsknię:)
P.S. Ależ się namęczyłam, żeby zamieścić ten komentarz, ale udało się - technika opanowana:)
Karolka, dziękuję bardzo za pokonywanie techniki i za ciepłe słowa (Sis, do Ciebie też się to odnosi zresztą!thnx a lot!!!), od razu mi się w moim zimnym pokoju ciut cieplej zrobiło:)
OdpowiedzUsuńA co do Broku i tym podobnych...Niestety, w każdym akademiku, nawet japońskim, słowo "czystość" ma wiele wymiarów, nie daję rady pisać o wszystkim codziennie, ale kiedyś napiszę o kryzysie emocjonalnym, jakiego doświadczyłam na widok kuchni, w której mam sobie przez pół roku gotować. I dołączę zdjęcie wszystkich produktów czyszczących jakie kupiłam z samego rano drugiego dnia po przylocie w Carrefourze...:) No i zimno też mam przez to, jak się dowiedziałam, że grzejnikiem jest klimatyzator, ale zajrzawszy wgłąb klimatyzatora ja go wolę nieuruchamiać, dopóki nie wymyślę, jak go wyczyścić, bo myślę, że w nim mieszkają co najmniej trzy pokolenia brudu i bakterii, więc wolę już Syberię niż jakieś syfy lecące na moją głowę (klimatyzator jest tuż nad moim łóżkiem). A swoją drogą, moja mądra siostra uświadomiła mi, że nie powinnam wydawać z siebie aż tyle zachwytów, jeśli chodzi o mój "tani" lot. Myślałam bowiem, że on kosztował 2200 PLN, tak wyczytałam na bilecie, w każdym bądź razie...Ona twierdzi, że nie 2000, tylko 22 000 PLN!!!No to fakt, cztery wizyty w kinie, posiłki, etc..nie są warte aż 22 000 złotych!!!Ale ten bilet był chyba tak strasznie drogi, bo oni wybrali najdroższą trasę i kupowali go na dwa tygodnie przed...Mam nadzieję, że moje powroty do Polski tyle kosztować nie będą, bo jak tak, to mogę prędko nie wrócić:(
Sis, powroty beda tansze bo beda to bilety w dwie strony, a ten ich byl tez taki drogi bo byl tylko w jedna strone a to zawsze jest drozej. Wiec nic sie nie martw bedzie taniej, a jakby co to siostra Ci sie dolozy ;) Buziaczki!!!
OdpowiedzUsuńAda, nie uwierzę, że bilet był aż tak drogi... To chyba prywatny odrzutowiec;)Asia ma rację, to jak promocją z supermarketu - bierzesz więcej, to masz taniej:)Więc się lotem powrotnim nie martw:)
OdpowiedzUsuńCo do wpisu, to bardzo się cieszę, że przechytrzyłam technikę, bo próbowałam trzy razy i dopiero za ostatnim się udało:) A odzywać się mam zamiar często:)
Klimatyzatoro-grzejnika nie włączaj!W Turcji, przynajmniej na południu (bo im bliżej północy tym ten zwyczaj dzięki Bogu zanikał) w każdym pokoju (nawet mega obskurnym) był klimatyzator. Wszystko fajnie, bo na zewnątrz zupa (tak było gorąco), ale stawiało nas to przed wyborem między młotem a kowadłem, a raczej "zapocić się, czy umrzeć na legionellozę" :) Ewidentnie nie opracowali tam jeszcze systemu serwisowania klimatyzatorów - wystarczyło zajrzeć do środka, żeby przestraszyć się bardziej niż na wyjątkowo wyrafinowanym horrorze... Dramat. Okno+farelka to jest to:)
Współczuję Ci bardzo, że musisz przyzwyczajać się do innego wymiaru czystości. Sama wiesz jak zareagowałam w Broku. Z moją obsesją wyszorowałabym cały akademik:)
Buziaki dobranocne(przynajmniej z mojej strony, bo wciąż nie mogę się doliczyć, która u Ciebie jest godzina)Jutro poniedziałek - time to work. Czy Ty przypadkiem nie zaczynasz jutro zajęć?
Jeśli tak to powodzenia!